Mycroft zawsze był najlepszy. Dostawał oceny celujące, pochłaniał nową wiedzę, był przewodniczącym najlepszych szkolnych placówek. Wygrywał różne konkursy, stawał dumnie na podium, odbierał nawet nagrody naukowe. Perfekcyjny w każdym calu! Dlatego od zawsze zakładano, że aktualny Brytyjski Rząd w jednej osobie, od małego był gburliwym, ponurym, rzadko uśmiechającym się mężczyzną. Stworzony do rzeczy wielkich, pozbawiony typowych, dziecięcych problemów typu "gdzie podziałem mój świetlny miecz?". I chociaż naprawdę nigdy nie szukał patyków imitujących miecze, bo nie zdarzyło mu sie ich zapodziać gdzieś po jakieś wojnie, i faktycznie potrafił spdzić całe dnie nad książką, to jednak uczucia miał. I jego dzieciństwo nie było tak nudne, jak mogłoby się wydawać. Miał przecież młodszego brata.
Sherlock nigdy nie był cichym dzieckiem. Maluch biegał po rezydencji, uciekał przed nianiami, nie lubił jeść i spać. Nie ciekawiły go grzechotki, pisać i czytać nauczył się nienaturalnie szybko i kiedy inne dzieci poznawały podstawowe zasady ortografii, mały Holmes mieszał coś w próbowkach starszego brata. Ten nizutki, chudziutki chłopiec sprawił, że rezydencja stała się żywa. Stał się oczkiem w głowie Mycrofta, jedyną osobą, której starszy syn okazywał uczucia. I chociaż Brytyjski Rząd nigdy by się do tego nie przyznał, to nie wyobrażał sobie życia bez Sherlocka. Lubił, gdy ten przeszkadzał mu w nauce, przychodzł w nocy i się do niego przytulał. Był dumny z dedukcyjnych osiągnięć bruneta, dlatego tak źle mu było odjeżdżać na te nieszczęsne studia. Rok po nich stał się kim, kim jest teraz.
W tym czasie Sherlock urósł. Tak samo chudy, ale o wiele wyższy. Chłodny, arogancki, pewny siebie dupek. Od tego czasu zaczął mówić to co mysli, przestał przejmować sie uczuciami innych. Swoją inteligencję zaczął wykorzystywać podczas przeróżnych eksperymentów, ewentualnie rozwiązując jakieś sprawy dla Scotland Yardu. I chociaż dla Mycrofta nadal był tym samym, młodszym bratem, o którego trzeba się troszczyć - to tęsknił za czasami, kiedy anorektyczny 7 latek bez wstydu czy zażenowania wtulał sie w braterskie ciepło, bądź prosił o wytłumaczenie jakiegoś tematu z chemii.
Może dlatego nie przejął się tak jak powinien, gdy John wezwał go prędko na Baker Street.
Początkowo starszy Holmes nie wiedział czego ma się spodziewać. Musiałobyć to coś ważnego, skoro Watson zadzwonił do niego. Słyszał przejęcie w głosie byłego wojskowego i niepewność. Do mieszkania dotarł już po 20 minutach od telefonu. Pani Hudson entuzjastycznie wpuściła go do środka, prosząc by jak najszybciej wszedł do mieszkania tamtej dwójki. I już od progu Brytyjski Rząd zrozumiał, co się stało.
Załamany John siedział na swoim fotelu z przerażeniem obserwując skaczącego po tapczanie Sherlocka. Problem w tym, że jego brat znów wyglądał jakby miał 7 lat, jego oczy błyszczały tą dziecinną radością, a na sobie miał jakieś małe ciuszki, które zapewne w szafie trzymała właścicielka mieszkania. Nim Holmes zdołał zadać jakieś pytanie, dziecko spojrzało na niego i prędko wskoczyło mu w ramiona. Mycroft odruchowo podniósł dzieciaka do góry, pozwalajac pocałować się w policzek.
- Mycroft! - zawołał brunet. - Dobrze, że jesteś. Ten pan jest dziwny.
Najwyraźniej, ktoś zmniejszył Sherlocka. Który też zapomniał, kim jest John. W miedzianowłosym obudziły się odrzucone po studiach uczucia. Podrzucił lekko chłopcem, wygodniej układając go sobie na rękach i zajął wolny fotel.
- Czemu jest dziwny? - spytał, patrząc w poważne oczy brata.
- Nie chciał poczytać mi o chemii organicznej, nie pozwolił porobić eksperymentów, mówiąc, że dzieciom tak nie wolno. A jeszcze wcześniej ciągle powtarzał moje imię, pytając "czy to ja"! Czemu miałbym to nie być "ja"? I co ja tu robię?
CZYTASZ
mała sprawa
FanfictionDo Mycrofta dzwoni współlokator jego brata, doktor John Watson. W jego głosie slychać panikę i niepewność, mężczyzna prosi o jak najszybsze przybycie Rządu. Zaintrygowany Holmes dociera na Baker Street już po 20 minutach i odkrywa coś niespotykanego...