Rozdział 6

1.7K 232 30
                                    


Sebastian Moran westchnął ciężko, spoglądając na swojego szefa, którego palce radośnie przesuwały się po klawiaturze telefonu. Było gdzieś kolo dziewiątej. Rano. Dzień po esemesowaniu z małym Holmesem. Dzień po tym, kiedy John dowiedział się, że Jim wrócił. Słońce wpadało przez niewielkie okienko w ich sypialni. Przesuwało się po brzozowej podłodze i docierało do sporych rozmiarów łóżka. I na tym łóżku znajdywał się geniusz zbrodni owinięty dwiema warstwami koca. 

Geniusz zbrodni, który wyglądał na jakieś dziesięć lat. 

Sebastianowi się to nie podobało. Jeszcze wczoraj, kiedy kładli się spać, wszystko było w porządku. A dziś... A dziś się budzi i to! Masakra. Totalna masakra. Snajper nie wiedział co ma o tym wszystkim myśleć. Co ma robić. Wiedział jednak, że ta sytuacja mu się nie podoba. 

I pewnie też nie spodobałoby mu się to, że Moriarty umawiał się na dziś na zabawę w piratów w domu Mycrofta Holmesa.

**

John Watson dostał esmesa od brytyjskiego rządu. Esemes ten informował, iż powrót jego i Grega może się znacząco przedłużyć, żeby niczym się nie martwili. Mężczyzna spytał także o stan swojego młodszego brata, który wciąż był "tak samo nieodpowiedni", jak odpowiedział doktor. Były wojskowy zdecydował się nic nie mówić o wczorajszych wiadomościach. Dlaczego? No cóż, nie było po co. Mycroft z pewnością wiedział o jego powrocie. I nic by teraz nie wskórał. 

Spojrzał na Sherlocka, który właśnie skończył jeść tosta z serem. W między czasie wysyłał kolejne wiadomości. Watson o nic nie pytał. Miał zamiar, po prostu, zabrać telefon, kiedy Holmes się z nim rozstanie. Zagwizdała woda, więc zaparzył sobie kawy i swojemu towarzyszowi herbaty. Odczekał dłuższą chwilę i zaraz wlał do niej mleka. Upewnił się, że temperatura jest odpowiednia i postawił filiżankę przed tą istotką. 

O niczym nie rozmawiali. Sherlock był zajęty swoją konwersacją, a John nie miał pomysłu jak tą ciszą przerwać. Skończył swojego tosta i zaraz przenieśli się do salonu.

**

Około trzynastej, kiedy siedzieli przed telewizorem i oglądali jakiś dokument o seryjnych mordercach, rozległo się pukanie do drzwi.

Pukanie to niezwykle zaskoczyło Johna. Żeby do tych drzwi zapukać trzeba się przecież pierw dostać na podwórko, do czego służył dzwonek na bramie. Jedyną osobą, która mogłaby sobie ot tak bramę otworzyć był przecież Mycroft - no ale on by nie pukał. Zmarszczył nieco nos i spojrzał na Holmesa, który na zaskoczonego wcale nie wyglądał.

Sherlock się uśmiechnął, kiedy rytmiczne "puk, puk" wypełniło budynek. Zerwał się z kanapy i wybiegł na korytarz. Nim John zdążył zareagować przekręcił zamek, otworzył drzwi i zaraz wołał głośne "czeeść!". 

Blondyn, chcąc nie chcą, udał się za nim.

I doznał jakiegoś szoku.

Przez chwilę mu się nawet wydawało, że ochujał i to co widzi to tylko jakiś głupi żarcik jego umysłu.

A może sen?

A może haj?

W korytarzyku rezydencji Mycrofta Holmesa stał najważniejszy snajper Moriaty'ego i mały chłopiec, który łudząco przypominał owego "pajączka". I ten dzieciak radośnie gadał o czymś z Sherlockiem, głupio mu pomachał, po czym w towarzystwie detektywa wbiegł do salonu.

- Nie miałem wyboru - wyjaśnił Sebastian Moran, zdejmując płaszcz. - Wczoraj wieczorem był normalny. Dzisiaj się budzę i widzę to. Zaczął esemsować z Sherlockiem i stwierdził, że chce odwiedzić swojego przyjaciela.

John Watson nadal był w szoku totalnym. Nie miał bladego pojęcia co ma powiedzieć, więc tylko się gapił na snajpera, który właśnie zdejmował swoje buty. Był przystojnym mężczyzną koło czterdziestki. Miał ostrzyżone na jeża włosy w kolorze ciemnego blondu, lekko pomarszczoną twarz i bystre, błękitne oczy. Był wysoki, pewnie koło metra i dziewięćdziesięciu centymetrów, i dobrze zbudowany.

Z samej jego postawy John wywnioskował, że człowiek ten walczyć potrafi i zapewne zabił już niejedną osobę.

Nie czuł się swobodnie w jego towarzystwie. 

- Może przejdziemy do innego pomieszczenia i pogadamy? - zagaił Sebastian, kiedy doktor długo nie odpowiadał. 

W końcu Watson kiwnął głową. Zmusił się jakoś do ruszenia z miejsca i mało przytomnie wkroczył do salonu.

Jim i Sherlock ganiali się w koło kanapy.

Słońce wciąż wpadało przez okno.

Sebastian szedł za nim i dał lizaka obu chłopcom, którzy radośnie podziękowali. 

Co tu się działo?

I gdzie te przebłyski świadomości, Mycroft? 

- Kawy, herbaty? - Doktor w końcu dał radę się odezwać.

Wkroczyli do kuchni i wstawił wodę.

Chyba serio był na haju. Snajper usiadł przy stole.

- Herbaty poproszę.

Jaki to akcent? Brytyjski? 

Chwilę się zastanowił.

Tak, brytyjski. Ale jakie to ma, u diabła, teraz znaczenie? 

Watson zaparzył herbaty. Postawił oba kubki na stoliku i siadł naprzeciwko Sebastiana Morana. 

Właśnie pił herbatę z głównym snajperem Napoleona zbrodni. A ów Napoleon zbrodni właśnie się nawalał z Sherlockiem drewnianymi mieczami. 

- No więc... Opowiesz mi co się stało dzisiejszego poranka? - spytał Watson, wlepiając wzrok w mężczyznę.

O świecie.

Co tu się dzieje?

mała sprawaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz