Prolog

36 6 2
                                    

Potrząsałam nerwowo nogą pod rozłożonym blatem drewnianej aulowej ławki, na której się pokładałam. Wytrzymałam już dwadzieścia lat mojego życia bez tej wiedzy i moja cierpliwość dawno zdążyła się skończyć. Już dziesięć minut temu mieliśmy poznać odpowiedzi. Dziesięć! Tyle czekania na tak ważne informacje to jak cała wieczność!

– Uspokój się – odezwała się Aspen, nie odrywając wzroku od paznokci, które właśnie piłowała. Nawet w takiej sytuacji nie umiała nie dbać o swoje „dzieci", jak je pieszczotliwie nazywała.

– Zacznij się przejmować – odburknęłam, wodząc wzrokiem po seledynowym kolorze ścian pomieszczenia. Bardziej zdechłego odcienia zieleni chyba nie mogli wybrać na pomieszczenie lekcyjne.

– To jakby prosić wodę, żeby nie była mokra – skwitował Morgan, przytakując sobie lekkimi skinieniami głowy.

Było to nietypowe porównanie, chociaż jak najbardziej trafne. Bo choć Aspen często była postrzegana jako ktoś, kto niczym się nie przejmuje, prawda była zupełnie inna – w ten sposób po prostu przejawiał się jej optymizm, skrywany pod grubymi warstwami sarkazmu oraz tuszu do rzęs.

– Ja po prostu chcę już wiedzieć. – Westchnęłam, podnosząc się do pionu na drewnianym siedzisku.

Żadne z nich nic nie odpowiedziało. Nie trzeba było ich znać, żeby wiedzieć, że chcieli tego samego – dokładnie tak, jak każda inna osoba siedząca audytorium. I choć wszyscy mieliśmy wspólny cel, niekoniecznie kierowały nami te same pobudki. Dla części była to kwestia upewnienia się, że przejęli silny rodzinny gen, dla innych odkrycie, czy nadają się na wojowników bądź inną z czterech preferowanych profesji, a pozostałymi kierowała czysta ciekawość. Niestety, ja nie wpisywałam się w żadną z tych grup.

Nie mówiłam tego przyjaciołom, ponieważ nie chciałam ich wystraszyć, ale istniała szansa, że nie odziedziczyłam feranum po matce... I o ile sam ten fakt nie jest jakąś wielką niespodzianką, ponieważ większość ras ma mniej więcej pięćdziesięcioprocentowe szanse na przekazanie swojego genu potomstwu, to nieszczęśliwe mój ojciec posiadał kształt duszy kota... Co również nie byłoby problematyczne, gdyby nie jeden dość istotny szczegół.

Poprawiłam wysoki kucyk, w który związałam swoje czarne włosy. Do niedawna je uwielbiałam. Niestety od chwili, w której się dowiedziałam, jakim mogą być przekleństwem, straciłam wszystkie ciepłe uczucia, jakie do nich żywiłam.

W końcu drzwi, umieszczone za mównicą na najniższym stopniu audytorium, otworzyły się. Wszystkie szmery ucichły, a oczy zebranych wbiły się wyczekująco w Panią Dyrektor Gerigi. Kobieta wkroczyła do pomieszczenia niczym rycerz na białym koniu, by ocalić nas, niewiasty w potrzebie, przed dalszym oczekiwaniem. W swoich rękach nie ściskała jednak miecza, ani też pliku kartek, których wszyscy zapewne się spodziewali, a jedną lichą karteczkę samoprzylepną. I choć bez wątpienia wywołało to szok na sali, ani jeden uczeń nie odważył się nawet głośniej westchnąć. Nikt nie śmiał zakłócić informacji, z jakimi przyszła głowa Akademii.

Starsza kobieta w eleganckim, granatowym garniturze powoli podeszła do mównicy, stojącej na szerokim podeście kilka stopni niżej. Zdawała się nie dostrzegać napiętej atmosfery i robiła wszystko tak, jakby dzisiejszy dzień był jak każdy inny. Poprawiła kosmyk siwych włosów, który wydostał się spod ciasno związanego koka, a następnie niespiesznie kilka razy uderzyła palcami w mikrofon, by upewnić się, że ten faktycznie działał.

Piszczący, wiercący dziurę w czaszce dźwięk rozległ się echem po auli. Nikt jednak nie odważył się przysłonić uszu nawet na chwilę, jakby nie chcieli ryzykować, że właśnie wtedy mogła ominąć ich najważniejsza informacja ich życia.

Dziedziczka Pecha Tom 1 Część 1 [WYDANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz