Część dalszej drogi do postoju przejechałam na koniu z Vaylardem, a część już na swoim wierzchowcu, tylko, że lejce od niego trzymał książę. Nie po to uczyłam się jeździć od dziesiątego roku życia, aby mnie tak traktowano, ale po tym, co się wydarzyło wolałam nie wyrażać niezadowolenia na głos. Lepiej udawać nie doświadczoną, niż wyjść na głupią.
Postój odbywał się na polanie. Cieszyłam się, że nadarzyła się okazja do rozprostowania nóg.
- Zjedzcie wszyscy i ruszamy dalej - rozkazał książe.
- Chwila odpoczynku dobrze nam zrobi - odezwała się Erishia.
- Spieszymy się - przypomniał jej szorstko.
- I będziemy się spieszyć jak już chwilę odsapniemy - odparła lekceważąco.
Demetrius patrzył na nią zirytowany, ale dał za wygrana. Szturchnęłam lekko stojącego nieopodal sir Razjera, aby zwrócić na siebie jego uwagę.
- Erishia dowodzi tą ekspedycją? - szepnęłam.
- Praktycznie, czy teoretycznie? - odparł rozbawiony.
Czyli wszystko jasne... Naprawdę nie rozumiałam, dlaczego wśród wszystkich czarodziei akurat nasza kochana nadworna wyruszała? To było problematyczne nie tylko przez to, że wszędzie, nawet tutaj się rządziła, ale musieli również sprowadzić kogoś na jej miejsce ze Srebrnej Wieży.
Sir Razjer podał mi bukłak z wodą. Uśmiechnęłam się w podziękowaniu.
- Pij na zdrowie śliczna pani - rzucił wesoło.
Przewróciłam oczami, upijając łyka.
- Należałoby przedyskutować, co zrobić z wierzchowcem panienki Kaleyi. Nie możemy go ze sobą zabrać.
- W końcu mówisz z sensem, Vaylardzie - sposób w jaki Erishia wymówiła jego imię, sprawił, że komplement przestał nim być.
- Propozycja z odwiezieniem panienki wraz z koniem nadal aktualna, młody się tym zajmie - odezwał się Aven, spoglądając na Maela.
- Wykluczone. Nie mogę jej odprawić - odezwał się zrezygnowany książe.
- Sprzedajmy go w Irinelo - zaproponował sir Aven.
- Nie! Nie zgadzam się, Huragan jest mój, nie oddam go nie wiadomo komu.
Cała szóstka spojrzała na mnie jak na dziecko tupiące nóżką. Poczułam się tak mała i bezradna jakbym naprawdę nim była. Nie wiedziałam, dlaczego Wiedzący mnie w to wplątał, ale chyba stracił rozum, ewentualnie chciał mi pokazać jak niewiele znaczy pozycja, gdy dochodzi do czynów. Moje zdanie powinno być traktowane na równi ze zdaniem księcia, czy czarodziejki, a teraz nawet rycerze nie brali go pod uwagę... Będę musiała jakoś zyskać w ich oczach, a później całego dworu. Przestałam w końcu być po prostu panienką Kaleyą, jestem Widzącą i sprawię, że zaczną się ze mną liczyć.
Dokonam tego, ale to później, na razie musiałam uratować konia.
- To nie przejażdżka po łące, nie ma tu miejsca na płochliwe zwierzęta. Droga dostarczy nam dość kłopotów - odezwał się spokojnie sir Aven. Wyglądał na pewnego siebie, a jego postawna postura dodawała mu autorytetu.
- Ale...
- Ale jak nie to, pozostaje nam porzucenie go tutaj - odezwał się książe.
Kręciłam głową. Huragan był ze mną od siedmiu lat, to prawie rodzina.
- Jest jeszcze jedno wyjście - powiedział Vaylard. - Moglibyśmy go przechować u jakiegoś stajennego, o ile ktoś opłaciłby sowicie pobyt zwierzęcia.
- Nie mamy na to funduszy - odparł książe.
- My nie. - Spojrzał wymownie na Erishię.
- Miałabym płacić za to, że smarkula nawet konia nie umie wybrać? - oburzyła się.
- Co to dla ciebie? - poparł pomysł sir Aven.
Spiorunowała go spojrzeniem.
- Zdajesz sobie sprawę, że musiałabym teraz zapłacić co najmniej wartość konia i co najmniej drugie tyle przy powrocie, aby mieć pewność, że nas nie oszukają?
Pokiwał głową.
- Nie, niech się uczy konsekwencji.
- Pomyśl o biedny zwierzaku, nie robisz tego dla Kaleyi, robisz to dla konia - odezwał się sir Razjer - więc Złotko, daj złotko.
- Jeszcze raz mnie tak nazwiesz to ciebie przerobię na złoto - powiedziała zimno.
- Byłby ze mnie ładny pomnik.
Kobieta przewróciła oczami.
- Eri, proszę, Kaleya to praktycznie jeszcze dziecko, one popełniają błędy, a strata ukochanego zwierzaka to w takim wypadku...
- Zgoda, ale robię to tylko po to, abyście się wszyscy zamknęli - fuknęła.
Z jednej strony miałam ochotę obrazić się na Pomyłkę za nazwanie mnie dzieckiem, ale z drugiej udało mu się ją przekonać. Spojrzałam na niego z wdzięcznością, jednak on tego nie zauważył, bo wciąż przyglądał się czarodziejce. Zaczęłam się zastanawiać, czy wiedźma nie rzuciła kiedyś na niego zaklęcia, które sprawiało, iż do niej lgnął, bo robił to ewidentnie, choć aktualnie na odległość. Jego ciemne oczy pozostające bez wyrazu wydawały się budzić, gdy na nią spoglądał. Musiałam przyznać, że to nawet romantyczne... Szkoda tylko, iż to uczucie ulokował w kimś bez serca.
- Przynieś mi jakieś kamienie - rozkazała Maelowi.
Rycerz skłonił się jej lekko i wrócił na drogę.
- To mi się podoba - powiedziała do sir Avena.
Mężczyzna zaśmiał się.
- Chłopak, czy posłuszeństwo jak królowej?
Na bladej twarzy Vaylarda zagościło niezadowolenie z zasłyszanej rozmowy. Postanowiłam trochę odwrócić jego uwagę.
- Dziękuję ci za wstawienie się w mojej sprawie - starałam się brzmieć jak najbardziej dworsko.
Zaskutkowało połowicznie. Z jednej strony sukces, bo odwrócił się do mnie, z drugiej porażka, bo dopiero, gdy Erishia zaśmiała się zamiast odpowiedzieć.
- Następnym razem lepiej się zastanów, co robisz, nie chcę znów się z nią kłócić w twoim imieniu.
Pokiwałam niepewnie głową.
- Oczywiście i przepraszam za kłopot.
Uśmiechnął się pokrzepiająco.
- Będzie coraz lepiej, tylko wyciągaj wnioski. - Sięgnął do juków. - I nie zapomnij się posilić, Irinelo nie jest aż tak blisko.
Wyciągnął flakonik z płynem o złocistej barwie, mieniący się w słońcu.
- Co to jest?
- Eliksir, dzięki któremu mogę wychodzić w dzień - odparł spokojnie.
Otworzyłam szerzej oczy. A więc jednak wampir! Ale chwila...
- Krew też ze sobą wozisz?
- Nie, tylko świeża mnie posila.
- To co ty... Nas będziesz gryzł?!
Westchnął ciężko.
- Rycerze wyrazili zgodę, więc tak, będę się to robił - niechętnie kontynuował tę rozmowę.
Skrzywiłam się. Sam koncept picia czyjeś krwi wydawał mi się obrzydliwy, choć głównie z jego perspektywy. Ale cóż każda klątwa ma swoje wady, nawet tak użyteczna jak wampiryzm.
Od tej rozmowy odechciało mi się jeść, ale i tak użyłam posiłku jako wymówki, aby oddalić się od Vaylarda. Nie mogłam jednak niczego w siebie wmusić, więc tylko popijałam wodę, głaszcząc Huragana. Zauważyłam, wówczas wracającego Maela z pełną torbą, pewnie kamieni. Zaniósł ją czarodziejce. Obserwowałam ich ciekawa, co kobieta zamierzała z nimi zrobić. Wyjęła z juków mały woreczek o szkarłatnym kolorze.
- Wysyp to - rozkazała.
- Oczywiście, pani.
Kamienie wylądowały u stóp Erishii, a ta kucnęła nad nimi. Następnie obsypała je złotym pyłem. Zawsze mieniące się wszystkimi kolorami tęczy oczy, teraz błyszczały niczym płomień świecy. Milczała przez chwilę, wpatrując się intensywnie.
- Satawa herna itwaii, tey puz - wyrecytowała.
Kamienie rozświetliły się jak jej oczy. Blask kawałek po kawałku schodził z nich, odsłaniając już nie szarość skał, a najprawdziwsze złoto. Wpatrywałam się w to zachwycona, nawet po tym jak już światło zniknęło, a sir Aven chował szlachetny metal do worka. Rzadko widywałam czary na własne oczy, w sumie to mogłam policzyć na palcach jednej ręki ile ich widziałam. Każdy był niesamowity, ale tylko ten wyglądał jeszcze przy tym tak pięknie.
- Ho, ho! To było niezłe - skomentował sir Razjer. - Jesteś żywym skarbcem Diamenciku.
- Mówiłam ci...
- Że mam do ciebie nie mówić Złotko - przerwał warknięcie Erishii. - Skoro Diamenciku też ci się nie podoba to powiedz jak się do ciebie kochana zwracać - w jego głosie na próżno szukać respektu do czarodziejki.
- Najlepiej wcale - odparła już poirytowana.
- Także, droga Wcale...
Spiorunowała go wzrokiem.
CZYTASZ
Drużyna (Bez)nadziei
FantasyBłękitny Wiedzący zsyła na Kaleyę wizję przez którą staje się ona członkiem wyprawy. Dziewczyna nie za bardzo wie co się dzieje i dlaczego Duch ją tam posłał. Jest, jak zresztą zdecydowana większość drużyny, przekonana, że się do tego nie nadaje, al...