Na naszej drodze zauważyłam rozwidlenie drogi. W śnie widziałam drogowskazy, a kierunki, które wskazywały odpowiadały układowi ścieżek. To musiało o to chodzić.
- Miałam dziś sen i...
- Chcesz mi powiedzieć, że miałaś wizję o której nam nie doniosłaś? - odezwał się książę.
Przewróciłam oczami.
- Wiem, kiedy o czym mówić - skłamałam.
- Mhm...
- W tym śnie widziała drogowskaz oznaczający właśnie te skrzyżowanie.
- Jesteś pewna?
- Tak - odparłam, choć nutka zwątpienia wystąpiła w moim głosie.
- To według ciebie, w jaką stronę powinniśmy skręcić?
To dobre pytanie... Doskonale pamiętałam obrazy, które zobaczyłam, ale nie znalazłam w nich jasnych podpowiedzi. Odpowiedź musiała kryć się w kolorach. Tylko co one według Wiedzącego oznaczały? Pamiętałam jak babcia opowiadała o tym jak się ze sobą komunikują, tylko, że z każdą Widzącą robił to inaczej. To, co u niej oznaczało coś dobrego u mnie mogło wskazywać zupełną odwrotność.
Żółty i gównianozielony. Lubiłam żółty, więc to pewnie dobra droga. A co jeśli Wiedzący widzi to inaczej? W końcu jest Błękitny, a jeśli zmieszasz żółty z niebieskim wychodzi zielony, to może być nasz klucz. Tylko po jaką cholerę by wówczas dawał po drugiej stronie mój ulubiony kolor? Stresowałam się. Musiałam podać prawidłową odpowiedź, inaczej mnie już nie posłuchają. Postanowiłam zaufać intuicji.
- W lewo - powiedziałam po chwili. - Przynieść mi szczęście żółty - dodałam w myślach.
- Nie brzmisz jakbyś sama w to wierzyła.
- Wierzę.
Książę milczał przez chwilę, analizując coś w głowie.
- Zdajesz sobie sprawę, że tamta droga wychodzi z drugiej strony lasu niż potrzebujemy? Nie zamierzam wydłużać wyprawy o cały dzień przez to, że coś ci się wydaje.
- Ale jestem Widzącą - kłóciłam się.
- Która nie zinterpretowała jeszcze samodzielnie ani jednego swojego śnienia. Myślisz, że o tym nie wiem?
Zabolało. Otworzyłam usta, aby coś na to odpowiedzieć, ale szybko je zamknęłam. Sir Razjer wjechał już w ścieżkę po prawej. Czułam się tak nieistotna jak jeszcze nigdy. Jechaliśmy dalej, a Złe Głosy podążały za nami. Dziecięce zawodzenie stało się na tyle głośne, że zagłuszyło wszystkie szumy i stukot kopyt. Starałam się myśleć pozytywnie, ale nie umiałam się skupić. Kątem oka dostrzegłam czarne pióro, unoszące się na wietrze. Kojarzyłam je z wizji. Może jednak mieliśmy pojechać tędy? Przez wołanie zaczęło przebijać się krakanie. Zobaczyłam kolejne pióra.
Książe przeklną pod nosem.
- Trzymaj się - powiedział, odwracając się do mnie. Złapałam go mocno. - Musimy przyspieszyć!
Rozległ się wrzask głośny jakby wydobywał się z tysiąca gardeł jednocześnie. Wręcz pchnął nami. Zachwialiśmy się z Demetriusem.
- Eri! - zawołali niemal jednocześnie Vaylard z sir Avenem.
Wystraszona odwróciłam się, aby zobaczyć, co się stało. Wampir zeskoczył już z konia i znalazł się obok niej szybciej niż bym się spodziewałam. Klęknął.
- Nie dotykaj mnie! - krzyknęła płaczliwie, próbując się podnieść.
Zawahał się. Pojawiły się następne pióra.
- Musimy się spieszyć, to może być Krucze Dziecię - zawołał książę.
- Jedno krakanie go nie zwiastuje - odezwał się sir Aven.
- A te pióra? - zapytałam.
- Jakie pióra?
- Nie widzicie ich?
- Psiakrew - mruknął książę.
Kolejny wrzask, ale ten był inny. Dźwięki wrzynały się w ciało niczym deszcz igieł. Do tego głowa rozbolała mnie jak w dzień przyjęcia Wiedzącego. Syknęłam, a w oczach zebrały się łzy. Erishia krzyknęła, kuląc się. Vaylard wziął ją na ręce.
- Para... - powiedział cicho książę. - Ruszajmy, zanim to, co je zwołało tu przyjdzie!
Rozejrzałam się dookoła. Piór było coraz więcej. Poza nimi zauważyłam coś między drzewami. Stały tam, skąd wydobył się wrzask. Dwie szare, półprzezroczyste istoty. Przypominały ludzkie postacie pozbawione oczu, nosa i uszu. Na ich twarzy widniały tylko ogromne, otwarte usta.
- Jedziesz ze mną, nienawidzić będziesz w bezpieczniejszym miejscu - powiedział wampir z troską. Podniósł się razem z czarodziejką w ramionach.
Czarne pióra zaczęły latać niezależnie od wiatru. Skupiały się w jednym miejscu.
- Chyba już trochę za późno - powiedziałam drżącym głosem.
Kolejne krakanie.
- Panienka ma rację - odezwał się sir Razjer, wskazując rodzącą się z pierza czerń.
Kolejny wrzask. Dobiegał z tyłu. Kolejny upiór. Fala dźwięku, mocniejsza od poprzednich, uderzyła zachwiewając naszą równowagą. Tylko na Vaylardzie nie zrobiła wrażenia. Konie bez jeźdźców uciekły, spłoszone. Rycerze wyciągnęli miecze.
- Postaw mnie - rozkazała ostro czarodziejka.
Czerń, która pojawiła się przed sir Razjerem nabierała kształtu. Coraz bardziej przypominała postać dziecka.
- Możesz tak czarować. Nie wystoisz ani jednego wrzasku - odparł zimno wampir.
Każdy z rycerzy skierował się na inny Wrzask. Zastanawiałam się, dlaczego nie na Kruczę Dziecię? Przecież to ono musiało zwołać resztę.
- Erishio nie wybrzydzaj, tylko zajmij się tym! - krzyknął książę. Odwrócił się do mnie, więc i ja na niego spojrzałam. - Będzie dobrze - powiedział z wiarą. - To tylko źle wygląda.
Chciałam mu wierzyć. Pokiwałam głową, martwiąc się, iż jeśli bym się odezwała głos by mi się załamał.
Wróciłam wzrokiem do czarodziejki i trzymającego ją czule wampira. Oczy kobiety znów zalśniły niczym ogień. Krakanie dobiegło z czerni. Srebrny miecz Meala ugodził Wrzask, zostawiając w nim wyrwę. Ten odpowiedział krzykiem, od którego koń rycerza stanął dęba. Chłopak ledwo się na nim utrzymał. Moc głosu dosięgnęła również sir Razjera, wytrącając mu oręż z dłoni. Tuż przed tym jak zdążył zadać cios.
- No żesz!
Erishia wykonała dziwny gest.
- Deno etra pero.
Nastała nienaturalna cisza. Żadnego dźwięku. Ani jednego w Dźwięcznym Lesie. Wrzaski zaczęły się wycofywać.
Krucze Dziecię stało dalej. Rycerze chowali broń.
- To koniec? - chciałam zapytać lecz z moich ust nie padło żadne z tych słów.
Czarna postać zaczęła tracić swój kształt. Nie znikała. Kawałek niej odłączył się od reszty, przybierając postać kruka. Wzbił się w powietrze, trzepocząc wielkimi skrzydłami. Kłapał dziobem, kracząc bezgłośnie. Czarodziejka zaczęła pokazywać Vaylardowi, aby ją postawił. Niechętnie zrobił, co chciała. Kolejna część upiora przeistoczyła się w ptaka. Pierwszy z kruków poleciał w stronę sir Avena.
- Tewqu anniri mea! - zawołała czarodziejka, a zwierzę zabłysło, zatrzymując się, a mimo to nadal wisząc w powietrzu.
Krucze dziecię dzieliło się dalej. Drugi i trzeci ptak poszybowały w stronę rycerza. Mężczyzna zaczął się cofać. Wystartował czwarty. Tym razem w czarodziejkę. Złapała zaklęciem jednego z nich. Ostatni kawałek upiora wzbił się w powietrze. Czemu nikt inny nie reagował? Kruk wystawił pazury tuż przy twarzy Erishii. Wampir zasłonił ją ręką. Kobieta odskoczyła w bok. Ptak wbił szpony w przedramię mężczyzny. Trzecia część upiora zabłysła. Czwarty wleciał sir Avenowi na głowę. Rycerz na próżno go odpędzał. Jego ręce przechodziły przez zwierzę jakby nic tam nie było. Kruk dziobnął go. Poleciała krew. Ptak trzymający Vayladra zabrał pazury. Wzbił się wyżej. Czwarty stanął w miejscu na skutek zaklęcia. Piąty zanurkował, chcąc trafić Erishię. Wampir osłonił ją własnym ciałem. Kruk rozorał mu pazurami plecy, rozrywając ubranie i skórę, zanim zabłysnął.
Ptaki zaczęły się przesuwać w jedno miejsce, jakby ciągnięte przez niewidzialną siłę. Vaylard odsunął się od czarodziejki. Obserwował to, co się działo z dezaprobatą. Kruki po zetknięciu ze sobą, na nowo złączyły się w czerń. Tym razem jednak rozbłyskiwała ona co chwilę blaskiem oczu Erishii, nadal oswobodzona zaklęciem. Kobieta przyciągnęła upiora przed siebie. Twarz miała pełną skupienia. Zaraz jednak oczy opuścił ognisty blask.
Co ona robiła?! Zwariowała?! Musiała się przestawić na inne zaklęcie? Kurczę Dziecię przerwało zaklęcie?! A co jeśli to coś jej ucieknie?!
Czarodziejka wyciągnęła ręce w kierunku upiora, który już zaczynał się dzielić i... Objęła go. Nie wiem kto był bardziej zdziwiony ja czy Kruczę Dziecię, bo aż kruk, który z niego się wydzielił nie rozłożył skrzydeł, tylko spojrzał na nią. Czerń kształtowała się, a kobieta wtulała się w nią coraz bardziej, aż małe rączki upiora ją objęły.
- To tak się je zwalcza? Miłością? - wypaliłam, będąc pewna, że jak wcześniej usłyszę tylko ciszę. Myliłam się.
- Skądże - odpowiedział książę cicho. - Zupełnie nie wiem, co ona wyprawia.
Trochę się cieszyłam, że nie byłam jedyna.
- Ale chyba działa.
- Kruczę Dziecię porywa duszę, nie sądzę, że jeden tulas odmieni jego zwyczaje.
- Co robi?! - Westchnął. - Mówiłeś, że to tylko źle wygląda! Stracenie duszy to coś więcej niż "tylko źle wygląda".
Zignorował mnie. Obserwował Erishię, która dalej przytulała się z upiorem. Chciałam zapytać, czy właśnie tak nie zabiera duszy tej jędzy, ale ona przecież miała Ducha, nie duszę. Do tego Vaylard stał obok, niezadowolony, ale jednak jej na to pozwalał, więc nie mogło się dziać nic złego. Dbał o nią, mimo, że nie zasługiwała.
Czarodziejka odsunęła się od Kruczego Dziecięcia, uklękła przed nim i coś mu szepnęła. Zdziwiłam się dostrzegając łzy na jej twarzy. Upiór pokręcił głową, a wówczas oczy Erishii zapłonęły. Nie słyszałam, co powiedziała, ani nie zauważyłam żadnej zmiany. Po chwili oczy kobiety wróciły do normy. Kruczę Dziecię odwróciło się na chwilę w stronę sir Avena, a później znów do czarodziejki. Ta uśmiechnęła się z troską. Policzki miała mokre od łez. Upiór wyciągnął do niej rękę. Złapała ją, a wtedy zmienił się w niezliczoną ilość piór. Jedno z nich zostało w dłoni Erishii. Reszta zaczęła rozwiewać się z wiatrem. Kobieta wpatrywała się w czarne pierze na swej ręce.
- To było ryzykowne - skomentował spokojnie Vaylard.
- To tylko dzieci - odparła słabym głosem, wycierając wolną dłonią twarz.
Tylko dzieci?!
CZYTASZ
Drużyna (Bez)nadziei
FantasyBłękitny Wiedzący zsyła na Kaleyę wizję przez którą staje się ona członkiem wyprawy. Dziewczyna nie za bardzo wie co się dzieje i dlaczego Duch ją tam posłał. Jest, jak zresztą zdecydowana większość drużyny, przekonana, że się do tego nie nadaje, al...