5

20 3 0
                                    


Przed wyjściem z pokoju Erishia znów założyła swój kapelusz z tkaniną. Vaylard wyjaśnił mi, że to po to, aby nikt nie zobaczył jej oczu. Lepiej, aby po prostu uznali ją za wysoko urodzoną szlachciankę niż czarodziejkę. Podobno to wzbudziłoby dużo większą sensację. Obecność księcia również miała pozostać tajemnicą. Polecono mi, aby w razie pytań odpowiadać, iż wracam z ciotką oraz świtą jej męża z odwiedzin w zamku.
Gdy zeszłam na dół zauważyłam, że dziś spojrzenia nie tylko biegły w stronę Erishii, ale również moją. Czułam się dziwnie z tym, że zmiana sukni na strój podróżny zaowocowała taką uwagą. Po posiłku udaliśmy się do stajni, gdzie od razu pobiegłam do Huragana.
- Przepraszam cię kochany, bardzo cię przepraszam - mówiłam, wtulając się w niego. Czułam na sobie czyjś wzrok, ale ignorowałam to. - Przeze mnie będziesz musiał tu czekać, Wiedzący nawet nie wie ile, w obcym miejscu...
- Ekhm...
- Obiecuję, że jak tylko wrócę...
- Panienko Kaleyo - odezwał się zirytowany książę. Niechętnie odwróciłam twarz w jego stronę. - Skończ to przedstawienie, musimy się spieszyć.
- Ale...
- Żadnego ale.
Naburmuszyłam się. Zamierzałam się kłócic, ale gniewne spojrzenie jakim obdarzał mnie królewski syn, przyhamowało te chęci.
- Do zobaczenia - szepnęłam jeszcze smutno do wierzchowca i grzecznie podeszłam do reszty.
Było mi tak przykro, że zostawiałam tu swojego kopytnego przyjaciela. Nie dałam rady się nie odwrócić, gdy wyjeżdżaliśmy ze stajni. Nawet się trochę zdenerwowałam, widząc jak zwierzę beztrosko jadło, zamiast również tęsknie się we mnie wpatrywać.
Wzdychałam ciężko, myśląc o Huraganie, jadąc z księciem na jego rumaku.
- Panienko Kaleyo, przepraszam, że nie dałem ci się pożegnać jak tego potrzebowałaś, ale mamy ważne zadanie - niechętnie to mówił. Najwyraźniej uznał, że tak wypada. Mi wypadało wybaczyć. Nie odezwałam się jednak, nadal trochę obrażona. Może i było to z mojej strony niedojrzałe, ale w tej chwili jakoś mi na tym nie zależało.
- Wasza Wysokość kiedy zaplanował następny postój? - zapytał Vaylard, równając się z nami.
- Dziesięć mil za Fazerne.
- Z całym szacunkiem do Waszej Wysokości, ale to za daleko. Nie tak planuje się podróż z czarodziejką, a my mamy jeszcze panienkę Kaleyę, której długa jazda pewnie również nie służy.
Książę spojrzał na niego zdenerwowany.
- Mam rozumieć, że cały plan ma być robiony pod Erishię i kogoś, kogo nawet nie miało tu być?
- Wasza Wysokość pewnie zdaje sobie sprawę, że czarodzieje nie są tak wytrzymali jak ludzie, szczerze mówiąc dziwię się, że Eri wytrwała przez cały wczorajszy dzień. Rozumiem, iż zależy ci na tym, aby pojawić się jak najszybciej na miejscu, jednak to nie jest warte tego, aby ją wymęczyć. Wypoczęta jest dużo bardziej użyteczna... i odrobinę mniej nieznośna.
Zaśmiałam się krótko. Odwróciłam się, spoglądając na nią. Jechała jak zawsze obok sir Avena, z dumnie uniesionym czołem. Kapelusz po wyjeździe z miasta przekręciła tak, aby nie zasłaniał już jej oczu. Próbowałam sobie przypomnieć sytuację, w której widziałabym, że naprawdę była słabsza niż inni, ale w zamku za dużo okazji do tego nie miałam, zwłaszcza, iż unikałam czarodziejki jak tylko mogłam. Jednak nawet legendy o nich miały to na uwadze. Wiele słyszałam teorii na ten temat, jednak najczęściej powielana twierdziła, że to przez Ducha. W końcu byli nim, Duchem, opętującym ciało dziecka, zmarłego przed przyjściem na świat.
Sama odczułam zmiany odkąd przyjęłam Błękitnego Wiedzącego, więc to wyjaśnienie wydawało mi się najsensowniejsze. Czas, w którym łączył się z moją duszą wspominałam koszmarnie, ale gdy to się dokonało skutki uboczne zmalały. Pozostały częste migreny, zawroty głowy, potrzebowałam też dłużej spać. Z drugiej jednak strony zaczęłam mieć wizje, wzrok się poprawił, przybyło mi siły. Co zabawne zrobiło to też małe zamieszanie w kubkach smakowych. Pokochałam gęsinę, a znienawidziłam jagody, potrafiłam po nich wymiotować pół dnia jeśli z jakiegoś powodu jednak je wmusiłam. Zrozumiałam, dlaczego babcia krzywiła się na ich widok.
- Co proponujesz? - zapytał niezadowolony książę.
- Godzinę przed Fazerne jest polana odpowiednia na postój - odparł Vaylard uśmiechając się lekko.
- Niech będzie...
Zastanawiałam się dlaczego tak właściwie dowodził książę, skoro nie dość, że nie zaplanował tego odpowiednio to jeszcze i tak robił, co Erishia, czy Vaylard chcieli? Czyżby wynikało to tylko z tytułu? Jeśli tak to wcale nie dziwiłam się, iż tak to wyglądało. Kusiło trochę zapytać o to na głos, aby go zirytować jeszcze bardziej. Postanowiłam, że nie będę tak wredna, od tego mieliśmy Erishię.

Drużyna (Bez)nadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz