Wjechaliśmy w las. Wiatr powiewał w nim silnymi podmuchami. Szeleścił uschniętymi liśćmi, które nadal trzymały się drzew. Światła wpadało tu niewiele, przez co wydawać się mogło, że zapadał zmierzch. "Dźwięczny Las". Przełknęłam z trudem ślinę. Podróżni omijali to miejsce i to nie tylko ze względu na upiorny klimat, ale również grasujące w nim widma, zwane Złymi Głosami. Niby istniała szansa spotkania Mówiącej, jednak to zdarzało się naprawdę rzadko, możnaby się pokusić o stwierdzenie, iż tak właściwie to się nie zdarzało. Zresztą wiadomo o niej tak mało, że nawet byśmy jej pewnie nie rozpoznali. Rozglądałam się nerwowo.
- Spokojnie Sikorko, przy nas jesteś bezpieczna - odezwał się sir Razjer.
- Wiem, wiem. Po prostu trochę się nasłuchałam o tym miejscu...
- O Złych Głosach?
- Nie są wcale groźne, wystarczy je ignorować - wtrącił się książę. - Gorsze są Wrzaski.
- Jakie znów Wrzaski?
- No musiałeś... - mruknął sir Razjer.
- To takie upiory, których krzyk potrafi na przykład zrzucić cię z konia.
Zbladłam. Drugi dzień podróży, a już takie atrakcje...
- Jednak nie musisz się martwić, wielokrotnie przemierzaliśmy ten las i zawsze udawało się je jakoś przegonić, a teraz mamy ze sobą czarodziejkę i wampira, więc jakiś tam pojedynczy Wrzask nam nic nie zrobi.
-A kilka...?
- To samotniki. Zwołać je w jedno miejsce umie tylko silniejszy upiór.
- A są tu takie?
Pokręcił głową.
- Nie, choć niekiedy zdarza się, że zjawi się migrujący.
Miałam złe przeczucia. Wiedzący chciał mi w nocy coś przekazać, a ja nie wiedziałem, co to było, ale pewnie miało związek z tym parszywym lasem. Nie ważne, że jego las miał ładniejsze drzewa, a my mijaliśmy już inny. Tamten nie był siedliskiem widm, więc się nie liczył. Musiałam szybko wymyślić, czego to mogło dotyczyć.
Rozbrzmiał skowyt. Wzdrygnęłam się, odruchowo spoglądając w tamtą stronę.
- Nie oglądaj się, to może się znudzą - usłyszałam za plecami Vaylarda.
- Postaram się.
Jęczenie robiło się coraz głośniejsze i żałośniejsze, aż w końcu ustało. Odetchnęłam z ulgą. Trochę za szybko, bo wówczas rozbrzmiał donośny płacz. Sprawdzało na, co się nabierzemy. Sprytne. Oby repertuar im się szybko skończył.
Droga się zwężała. Zaczęliśmy jechać gęsiego. Sir Razjer zajął miejsce na samym przodzie, mówiąc, iż robi to po to, abym się tak nie stresowała. Miło z jego strony, choć wywołało odwrotny skutek.
Wiatr się wzmagał, szum również, a płacz ucichł.
- Pomocy! - krzyczało dziecięcym głosem.
Przerażało mnie to jak dobrze udawały te wszystkie odgłosy.
- Żywią się nieprzyjemnymi odczuciami, więc lepiej pomyśl o czymś miłym. Nie dawanie im atencji nie odstraszy ich tak jak pozytywne nastawienie, dlatego mamy ze sobą Razjera - powiedział książę.
- Jestem ich postrachem! - zawołał wesoło rycerz.
No tak...
- Mamo, ratuj!
- A o czym ty myślisz? - zapytałam niepewnie, szukając natchnienia.
- O tym jak Razjer się cieszy - powiedział, a w jego głosie pierwszy raz odkąd wyruszyliśmy usłyszałam nutkę szczęścia.
- Oooo, uroczy jesteś! Też cię kocham!
- Zamknij się tam!
- Jak mam się zamknąć, jak takie miłe rzeczy o mnie mówisz?!
Demetrius odwrócił się do mnie.
- Panienko, mam wielką prośbę.
- Jaką?
- Rzuć go czymś. Najlepiej ciężkim.
- E... Muszę?
- To rozkaz.
Czyli tak prosi książę. Sir Razjer śmiał się nadal. Z tyłu dalej słychać było dziecięcy krzyk. Miałam wrażenie, że się nasilały. Lepiej skupić się na poleceniu. Podtrzymując się księcia, przechyliłam się nieznacznie, aby sięgnąć juków. Wyciągnęłam coś, co ładnie mieściło się w dłoni. Spojrzałam na jabłko, żałując marnowania jedzenia, ale bywa. Rzuciłam w jadącego przed nami rycerza, trafiając w głowę.
- Ej!
Demetrius się zaśmiał.
- Kazał mi!
- Nie zachowujcie się jak dzieci - zawołał Vaylard. Brzmiał dość szorstko jak na siebie.
Poczułam się głupio z reprymendą od niego. Nie wiedząc nawet czemu mi zależało na tym, aby dobrze wypaść w jego oczach, a zaliczyłam, już tyle wtop... Nie, muszę myśleć o czymś innym, pozytywnym, miłym. On był miły... Uśmiechnęłam się mimowolnie.
Łamiące serce wołania nadal dobiegały gdzieś z tyłu. Zdziwiło mnie, że głos, się zmieniał.
- Wiecie, co by pomogło? Jakbyśmy zaśpiewali piosenkę - zaśmiał się sir Razjer.
Jego propozycja spotkała się z odmowną ciszą. Zaczęłam się zastanawiać, czy w jego bukłaku na pewno znajdowała się woda.
Dziecięce krzyki nasilały się.
- Nie oglądaj się - usłyszałam z oddali głos sir Avena. Zakładałam, że pouczał Maela, bo kogo by innego?
CZYTASZ
Drużyna (Bez)nadziei
FantasyBłękitny Wiedzący zsyła na Kaleyę wizję przez którą staje się ona członkiem wyprawy. Dziewczyna nie za bardzo wie co się dzieje i dlaczego Duch ją tam posłał. Jest, jak zresztą zdecydowana większość drużyny, przekonana, że się do tego nie nadaje, al...