ROZDZIAŁ 6.1

686 63 9
                                    

Jordan

Siedziałem na ganku z butelką piwa w ręce, a spojrzenie nieświadomie uciekało na lewo, gdzie mieścił się dom Eloise. Dochodziła ósma wieczorem, o której zwykle starsza kobieta zasiadała do ulubionej telenoweli przy włączonej nocnej lampce w salonie. Teraz w pomieszczeniu, jak i w całym parterowym budynku panowała kompletna ciemność. Westchnąłem, wznosząc oczy ku niebu, po czym upiłem spory łyk regionalnego napoju. Shaylene od godziny spała. Lot pełen turbulencji porządnie ją wymęczył. Miałem chwilę tylko dla siebie. Z dala od pracy i obowiązków. Po wylądowaniu w Cheyenne celowo nie wyłączyłem trybu samolotowego w telefonie i było mi z tym cholernie dobrze. Nikt nie zawracał mi głowy.

Światła nadjeżdżającego samochodu zwróciły moją uwagę, a fakt, że zatrzymał się pod domem zmarłej kilka dni temu sąsiadki, wywołał u mnie czystą ciekawość. Z terenówki wysiadła szczupła kobieta o długich, jasnych włosach, które targał wiatr. Przeszła przez furtkę, by następnie wbiec po kilku skrzypiących, drewnianych stopniach na ganek. Siłowała się z drzwiami, które nie chciały ustąpić. Wiązanka przekleństw uleciała z jej ust. Zaśmiałem się. Podniosłem się z miejsca, po czym niezauważony wyszedłem na ulicę.

— Pomóc? — zaoferowałem się, stojąc przy niskim ogrodzeniu. Kobieta odwróciła się za siebie zdezorientowana czyjąś niespodziewaną obecnością.

— Raczej to nie będzie możliwe. Złamałam klucz — podniosła jego część z grymasem na twarzy. Mimo to pozwoliłem sobie wejść. Zrobiła krok w tył na mój ruch. Wystraszyłem ją tym i szybko pożałowałem przekroczenia granicy działki.

— Spokojnie. Wiem, gdzie Eloise trzymała zapasowy — zatrzymałem się, nie chcąc robić nic wbrew jej woli. Kimkolwiek była.

— Znałeś ją? — zdziwiła się. Zupełnie jak ja, widząc tutaj młodą kobietę, o której nigdy wcześniej nie słyszałem z ust dość wylewnej starszej pani.

— Bardziej niż ci się wydaje — odpowiedziałem. — Byliśmy sąsiadami — wskazałem na mój dom.

— Jordan. Tak? — skinąłem głową w ramach potwierdzenia. — To ty interesowałeś się organizacją pogrzebu — połączyła fakty. — Wejdź w takim razie — przywołała mnie do siebie już o wiele spokojniejsza. — Alice — wystawiła w moją stronę rękę. Przełożyłem piwo do drugiej, by móc uścisnąć jej dłoń.

— Przepraszam, ale kim ty właściwie jesteś? Eloise nigdy nie wspomniała, że ma... wnuczkę? — zachichotała na moje domysły.

— Może dlatego, że nią nie jestem. Eloise była moją ciocią. Siostrą mojej babci. Nie rozmawiały ze sobą od lat, a nasze rodziny dawno temu się przez to podzieliły. Dlatego pewnie nic nie wspominała. Nie było się czym chwalić — wyjaśniła.

— Rozumiem — uśmiechnąłem się słabo, po czym ominąłem kobietę, przechodząc na koniec tarasu po klucz, o jakim wcześniej wspomniałem. Wyjąłem go spod jednej z kolorowych doniczek i wróciłem do Alice.

— Poprzedni nie utknął w drzwiach? — nachyliłem się, zaglądając do zamka.

— Nie — zaprzeczyła. — Udało mi się wszystko wyjąć — po jej słowach włożyłem zapasowy klucz i przekręciłem nim dwukrotnie. Drzwi ustąpiły po naciśnięciu na klamkę. — Dziękuję! Przynajmniej nie jechałam tutaj na darmo z Laramie — to miasto oddalone o jakieś 100 mil stąd. Pokonała kawał drogi.

— Przyjechałaś na pogrzeb? — dopytałem.

— Będę jutro na pogrzebie, owszem, ale dzisiaj wracam do domu. Przyjechałam po dokumenty cioci. Może wiesz też to, gdzie je trzymała? — patrzyła na mnie z nadzieją.

Luksus Miłości IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz