Rozdział 1.

1.1K 49 32
                                    

Will

Biegłem przez las, mając autentyczne przeczucie, że wygrywam.

Nikogo wokół mnie nie było, nie słyszałem nawet żadnych głosów, żadnego ruchu z którejkolwiek ze stron i dodatku byłem już prawie przy fladze.

Sytuacja idealna.

W sumie mogłem jednak pomyśleć, że była zbyt idealna. Że cisza jest zbyt wymowna, a ja biegnę zbyt odsłonięty i wystawiony na atak, żeby nikt tego nie wykorzystał. Nie zabłysnąłem jednak wtedy taką inteligencją, zbyt skupiony na celu i nie spodziewałem się uderzenia kogoś, kto wpadł nagle na mnie od boku.

Prawie się przez to przewróciłem, ale na szczęście nawet, jeśli moje logiczne myślenie mnie lekko zawiodło, refleks tego nie zrobił i udało mi się w ostatniej chwili podeprzeć nogą, żeby nie upaść.

Natychmiast wystawiłem miecz przed siebie i starłem się z napastnikiem z przeciwnej drużyny. Nie widziałem jego twarzy, bo nosił hełm, ale zdecydowanie był to jeden z tych groźniejszych przeciwników. Odczułem to bardzo wyraźnie, gdy szybko spróbował przeciąć mnie mieczem na pół.

Zabijanie się było tu zakazane, ale przysięgam, że przez chwilę pomyślałem, że jednak czeka mnie śmierć. Do czegoś takiego nie byłby zdolny taki Leo, który ledwo trzymał miecz.

Poprawiłem swoją pozycję, ustawiłem ręce stabilniej, zaparłem się nogami i też spróbowałem zaatakować. Mój przeciwnik był jednak szybszy. Od razu odskoczył i w ciągu przysięgam, sekundy, rzucił się na mnie od tyłu. Nie miałem pojęcia, jak znalazł się tam tak szybko, ale nie miałem czasu o tym myśleć. Próbowałem się bronić. Odpierać jego ataki, ale nie miałem szans. Był po prostu za szybki. Celował zbyt celnie. Zanim ja zdążyłem porządnie wycelować, jego broń odbijała się już z głośnym zgrzytem od mojej zbroi.

Bardzo szybko mnie powalił. Stanął nade mną, gdy tylko się przewróciłem, z mieczem wycelowanym w moją pierś, a ja oddychałem ciężko, łapiąc pełny dostęp do powietrza, bo w trakcie upadku spadł mi hełm.

– Will? Will Solace? - usłyszałem szok w głosie swojego przeciwnika i automatycznie zrobiło mi się głupio.

Pewnie spodziewałby się po mnie więcej, a tymczasem dałem się ograć, jak dziecko.

– Tak... - w moim głosie zabrzmiało niezadowolenie, którego nawet nie starałem się ukryć.

Nie lubiłem przegrywać. Zwłaszcza aż tak, czując, że nawet nic sobą nie pokazałem i nie stanowiłem większego wyzwania dla przeciwnika.

Chwilę tak poleżałem na trawie, godząc się ze swoim losem, zanim mój przeciwnik podał mi rękę, żeby pomóc mi wstać. Skorzystałem z tej okazji, ale moja urażona duma nie pozwoliła mi po prostu wtedy odpuścić, więc natychmiast rzuciłem się, aby chwycić swój miecz, wbity w ziemię niedaleko ode mnie.

Udało mi się go złapać, przeciwnik nawet nie ruszył się, żeby mnie powstrzymać, ale miecz utknął, jakby coś go przytrzymało przy ziemi. Szarpnąłem go mocniej, nie zastanawiając się, co to w ogóle było i dlaczego nie mogę go wyciągnąć i ucieszyłem się nawet, gdy w końcu mi się udało.

Wtedy jednak mój przeciwnik ściągnął hełm, a mnie dosłownie wcięło.

Przede mną stał Nico di Angelo.

Aż upuściłem ten miecz z wrażenia.

– Nico - powiedziałem na głos, bo wciąż nie mogłem uwierzyć, że go widzę i dopiero po chwili dotarło do mnie, dlaczego nie mogłem wyciągnąć miecza - No tak, trupia ręka z ziemi...

want you back || solangelo ✔️ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz