Prometeusz obszedł spokojnie biurko i zasiadł za nim, po czym zabrał się do porządkowania walającego się po blacie stosu papierów. Klucz zniknął, zanim Winter zdążyła go dobrze wypatrzeć między smugami światła.
Tropiciele nie unieruchomili jej w żaden sposób — wbrew groźby Żmii zostawili nawet wolne ręce, ale mimo to czuła się bardziej uwięziona, niż gdyby przywiązali ją do tego nieszczęsnego krzesła. Siedziała jak na szpilkach, podczas gdy Prometeusz zachowywał się, jakby nagle przestała istnieć. Spodziewała się, że gdy tylko zostaną sami, zacznie przesłuchanie albo spróbuje nakłonić do mówienia jakimś podstępem, ale na pewno nie tego, że potraktuje ją, o ironio, jak powietrze.
Plik zapisków stuknął parę razy o blat i wylądował na byłym siedzisku Żmii. Prometeusz pochylił się nad biurkiem i wsparł na nim łokcie, splatając razem dłonie. A potem utkwił w niej swoje szare oczy.
Winter czekała w ciszy, która ciążyła teraz dwukrotnie bardziej. Czy to była ta jego niezawodna taktyka? Zamierzał wypatrzeć z niej wszystkie sekrety? Wyglądał niemal na zrelaksowanego. Przyglądał się jej tak, jakby była niecodziennym zjawiskiem pogodowym.
Z ulgą przyjęła dźwięk naciskanej klamki. Wolała już zmierzyć się z kolejnym Tropicielem niż trwać w tej nieznośnej ciszy. A przynajmniej tak jej się wydawało, zanim nie usłyszała znajomego kobiecego głosu, który dobiegł od drzwi:
— Podobno mam się na coś przydać. Czy to twoje słowa, Prometeuszu?
— Fyllis mogła nieco przeinaczyć treść, ale sens się zgadza. Wejdź proszę, Tyche.
Winter myślała, że dałaby wiele, żeby zobaczyć w tej chwili znajomą twarz, ale zmieniła zdanie, kiedy do pokoju weszła Agata. Nawet z rozmywającym kontury światłem nie mogła nie rozpoznać jej poznaczonej zmarszczkami twarzy i siwych włosów, puszących się na przygarbionych plecach. Była Tropicielka zamknęła za sobą drzwi, szukając przez chwilę klamki sękatymi palcami. Na jej nadgarstku błysnęła miedziana bransoleta.
— Moja droga, masz największe doświadczenie z żywiołami ognia z nas wszystkich — odezwał się Prometeusz, a Agata zwróciła w jego stronę niewidzące oczy.
— Takie jak i wszyscy — mruknęła, badając przed sobą posadzkę drewnianą laską.
— Twoja skromność jest godna podziwu — oświadczył sucho Prometeusz. — Byłbym jednak zobowiązany, gdybyś zechciała sięgnąć pamięcią do dawnych czasów i skorzystać ze swoich sławnych zdolności.
Agata wykrzywiła wargi w niechętnym grymasie.
— Masz przed sobą niejaką Winter. Wyjątkowo małomówny żywioł ognia. Liczę, że uda ci się zachęcić ją do rozmowy.
Winter wpatrywała się martwo w byłą Tropicielkę. Agata nie będzie musiała się nawet wysilać, słyszała jej głos już wielokrotnie. Tropicielka wyglądała przez chwilę, jakby miała zamiar się kłócić, ale głos Prometeusza zabrzmiał kategorycznie.
— Niczego nie gwarantuję — mruknęła zrzędliwie, kierując się w stronę Winter. Laska uderzyła głucho o niedźwiedzią skórę i kobieta przestąpiła nad bezwładnym pyskiem. — Mogę najwyżej spróbować.
— O nic więcej nie proszę — oświadczył spokojnie Prometeusz wykonując zapraszający gest, którego Agata nie mogła zobaczyć.
Winter rozważała, czy nie odsunąć się, kiedy była Tropicielka wyciągnęła w jej stronę poznaczoną ciemnymi plamami dłoń, ale ostatecznie co mogła zrobić? Znów zacząć uciekać, żeby wpaść za chwilę w łapy Patroklesa? Teraz będzie przynajmniej mogła skończyć całą tę farsę i powiedzieć Agacie wprost, co sądzi o niej i jej kolegach po fachu. Staruszka zawiesiła laskę na przedramieniu i ujęła jej twarz, mrucząc pod nosem coś, co brzmiało jak "wy i te wasze żywioły". Winter spojrzała na nią z całą goryczą, jaka zdołała zebrać.
CZYTASZ
Maki w ogniu: Odkryty płomień
FantasyWinter należy do tępionej niegdyś rasy żywiołu ognia. Pod opieką feniksa ukrywa się od dziecka przed sprawcami krwawej czystki, których nazywa Tropicielami. Pewnej nocy jeden z nich zjawia się na progu jej domu, jednak zamiast zabić Winter, próbuje...