Tym razem Winter znacznie trudniej było zgubić feniks. Nigdy nie należało to do zadań łatwych, ale tym razem Spinell uwzięła się, by uczynić je niemal niemożliwym. Nawet bez kroczenia ze światłem poruszała się szybciej od Winter. Tak szybko, jakby drzewa rozstępowały się przed jej stopami. Było jasne, że o ile wcześniej Winter dostawała fory, tym razem nie ma co na nie liczyć i musiała się nieźle nagimnastykować, żeby zostawić feniks za sobą.
Wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazywały jednak, że ten wysiłek się opłacił. Od dłuższego czasu płomienista czerwień włosów Spinell przestała pojawiać się pośród liści i Winter poczuła się wreszcie na tyle bezpiecznie, żeby porzucić ich gęstą osłonę zarośli, i przejść się rzadszą częścią lasu. Już teraz wiedziała, że nie wymiga się od zakwasów, ale obrała bardziej stonowane tempo. W ten sposób mogła niemal udawać, że wybrała się na późny popołudniowy spacer, a zasłużyła chyba na chwilę oddechu. Spinell zgoniła ją z gałęzi Drzewa, zanim zdążyła dobrze nacieszyć się wschodem słońca i od tamtej pory nie dała wytchnienia, nie licząc ich krótkiego odpoczynku pod tabliczką. Jeśli Winter miała dotrwać w ten sposób do wieczora, musiała zacząć oszczędzać siły.
Z braku konkretnego celu szła po prostu, gdzie poniosły ją nogi, a te postanowiły najwyraźniej poprowadzić czymś, co wyglądało na dawno zapomniany traktem. Winter mogła rozróżnić świeżą, niższą warstwę zarośli kładących się w coś w rodzaju ścieżki na opadającym łagodnie terenie i tę starszą, wyższą, rozciągającą się po bokach. Okolica wyglądała rozkosznie spokojnie, a nawet całkiem malowniczo. Blade cienie drzew wspierały się łagodnie na leśnym kobiercu, przeplatane snopami słonecznego światła, które barwiło scenerię soczystą zielenią, zaś gałęzie w górze wieńczyły drogę fantazyjną arkadą. Winter nie przypominała sobie, by zawędrowała kiedyś w te rejony, ale im dłużej szła, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że będzie chciała tu wrócić. Rzecz jasna wtedy, kiedy akurat nie będzie szukać jej po całym lesie zawzięty feniks.
Mimo że Spinell naprawdę zniknęła na dobre po ich ostatniej przepychance, Winter wolała jeszcze nie ryzykować postoju. Gdyby feniks przyłapała ją wylegującą się beztrosko pod którąś kępą paproci, mogłaby pożegnać się z miastem, zanim zdążyłaby powiedzieć "latarnia". Nawet jeśli mogła przysiąc, że pod jednym krzakiem zobaczyła poziomki i kusiło ją, żeby zatrzymać się i wszystkie wyzbierać. Zadowoliła się zerwaniem jednej przelotem i teraz rozcierała powoli drobny owoc między zębami, starając się wycisnąć z niego jak najwięcej smaku. Słodki miąższ jednak szybko się skończył, a Winter po oskubaniu każdego ogniwa łańcuszka medalionu dobrała się do sztyletu.
Musiała przyznać, że bez Spinell przyprawiającej jej o palpitacje serca wędrówka zaczynała powoli nużyć. Rozwiązała supeł i obnażyła ostrze. Chwyciła trzonek, układając palec za palcem, tak by odtworzyć chwyt podpatrzony na rycinie, którą widziała kiedyś w jednej z przyniesionych przez Spinell książek. Feniks sprowadzała je specjalnie dla Winter z, a jakże, miasta. Winter prychnęła cicho. Obawy Spinell były grubo przesadzone. Owszem, Tropiciele byli śmiertelnie niebezpieczni, owszem, mogli pokonać je jednym rozbłyskiem swojej nieobliczalnej mocy, ale dlaczego, u licha, mieliby zrobić to akurat w mieście?! Istniała na to równie duża szansa co na to, że znajdą je właśnie tutaj, w głuszy na skraju stabilnej części znanego świata.
Winter wykonała parę wymachów na próbę, czując, że każdy z nich to paskudny blef. Niemal widziała Spinell stojącą obok i wytykającą każdy niewprawny element techniki. W prawdziwym starciu z Tropicielem Winter mogłaby zacząć wachlować go gałęzią i osiągnęłaby tym pewnie więcej.
Zgoda, ale i tak zamierzała przecież atakować tylko z zaskoczenia, więc czy naprawdę miało to znaczenie? Dźgnięcie kogoś nożem w przypadkowe miejsce nie wymagało chyba specjalnego wyszkolenia? Winter nie szło przecież tak źle — robiła przynajmniej jakieś postępy. Coraz lepiej radziła sobie z choćby rzutem do celu. Początkowo ćwiczyła z kamieniami, które najczęściej lądowały już tam, gdzie chciała. A o ile efektywniejsza stałaby się jej defensywa, gdyby potrafiła zrobić to samo ze sztyletem.
CZYTASZ
Maki w ogniu: Odkryty płomień
FantasyWinter należy do tępionej niegdyś rasy żywiołu ognia. Pod opieką feniksa ukrywa się od dziecka przed sprawcami krwawej czystki, których nazywa Tropicielami. Pewnej nocy jeden z nich zjawia się na progu jej domu, jednak zamiast zabić Winter, próbuje...