Wychodząc z łazienki, wsunęła do kieszeni sukienki kamień podarowany jej przez Willa. Przystanęła w połowie schodów na parter, nasłuchując. Z dołu dobiegał szum wody, stukot talerzy i przeplatające się ze sobą głosy. Will mówił coś do Zosi, która wtrącała co jakiś czas podekscytowane wykrzykniki, a niedaleko ktoś nucił coś cicho. Winter wsłuchała się w głos Willa, gładząc kciukiem kamień i poczuła, jak się uspokaja. Pokonała resztę schodów i wyjrzała ostrożnie zza rogu.
Schody skończyły się koło kuchni. Przy otwartych drzwiach stała kobieta, która odwróciła się w jej stronę, porzucając siekaną zieleninę. Kręcone rude włosy miała spięte z tyłu głowy i nietrudno było się domyślić, że to po niej Zosia odziedziczyła swój kolor. Kobieta wytarła ręce o przewiązaną w talii ścierkę i uśmiechnęła się do Winter ciepło.
— Dzień dobry, kochanie, jak ci się spało? Wczoraj leciałaś przez ręce, więc nie chcieliśmy cię budzić. — Winter nawet nie wiedziała, kiedy została zagarnięta w miękki uścisk. Kobieta odsunęła się i przyjrzała się jej, poprawiając fałdę sukienki i przygładzając przydługie rękawy. — Sukienka dobrze leży? Skróciłam ją na szybko, więc musisz mi wybaczyć niedoróbki.
— Tak, dziękuję pani bardzo — wybąkała Winter.
— Wystarczy "Etylda", kochanie. — Etylda położyła delikatnie dłoń na jej plecach i poprowadziła korytarzem. — I nie ma o czym mówić. Choć tyle mogłam dla was zrobić po tym wszystkim, co was spotkało.
— Pani... Etyldo. Gdzie właściwie jesteśmy?
Etylda uśmiechnęła się wyrozumiale. Zatrzymała się przy wejściu do salonu, gdzie Tropiciel podniósł się z krzesła. Najwyraźniej lubił na nich przesiadywać nie tylko w drzewach.
— W Niedziółce, w moim domu, kochanie — powiedziała Etylda, patrząc na nią z troską. — Żet opowiedział mi o tym, co zrobili wam ci bandyci.
Winter spiorunowała "Żeta" wzrokiem, wychylając się zza szerokiej sylwetki Etyldy i przy okazji zwróciła na siebie uwagę Zosi, która zerwała się na równe nogi.
— Mama, zobacz, jak jej ładnie! — Dziewczynka podbiegła do niech w podskokach. — Sama zrobiłam ten warkocz.
Will siedział na tapczanie z nogami opartymi o grzbiet wyciągniętego na dywanie Azora. Najwyraźniej dziewczynka dobrała się również do jego fryzury, bo miał wplecione kilka mleczy w niedokończony i nieco krótszy warkocz, który już zaczął się rozsypywać. Chłopak pomachał do Winter, szczerząc zęby, a Azor uniósł pysk z ziemi i puścił w ruch puszysty ogon.
— Mam nadzieję, że Zosia ci nie przeszkadza? — zapytała Etylda, która wyglądała, jakby z trudem powstrzymywała się od poprawienia dzieła swojej córki.
— Skąd — powiedziała Winter, przebiegając palcami po swoim "warkoczu". — Już dawno nikt mnie nie czesał.
Ostatnim razem robiła to Spinell, zaledwie dzień przed tym, jak wszystko stanęło na głowie.
— Winter, nie ruszaj się, dobra? Brakuje ci jeszcze maków. — Zosia nie zauważyła, kiedy Winter drgnęła, zbyt zajęta poprawianiem stokrotek w jej włosach. — Mamo, mogę iść trochę nazbierać?
— Po śniadaniu. — Etylda skierowała Zosię łagodnie do stołu. — Na razie pokaż Winter miejsce.
Zagoniła ich wszystkich do nakryć jak stado kur. Winter usiadła obok Willa, a Zosia hałaśliwie przysunęła swoje krzesło bliżej, żeby na pewno siedzieć przy niej. Tropiciel zajął miejsce naprzeciwko i Winter nie mogła pozbyć się wrażenia, że cały czas ją obserwuje. Mimo że próbowała go na tym przyłapać, za każdym razem, kiedy podnosiła wzrok, patrzył gdzieś indziej.
CZYTASZ
Maki w ogniu: Odkryty płomień
Viễn tưởngWinter należy do tępionej niegdyś rasy żywiołu ognia. Pod opieką feniksa ukrywa się od dziecka przed sprawcami krwawej czystki, których nazywa Tropicielami. Pewnej nocy jeden z nich zjawia się na progu jej domu, jednak zamiast zabić Winter, próbuje...