Czwartek, 13 styczeń 2023

80 5 13
                                    

Zima była jej ulubioną porą roku. Pierwsze o czym zawsze myślała, gdy lato chyliło się ku końcowi, był śnieg. Śnieg był dla niej czysty, nieskazitelny, nie miał zapachu, nie ruszał się jak ziemia w upalne dni w pobliżu mrowisk. Nienawidziła ich. Obrzydzała ją ich ilość, chęć przetrwania, ta chora motywacja – instynkt, który nakazywał im budować te ohydne iglaste fortece zwane mrowiskami. Przechodząc obok nich, oprócz klasycznego wzdrygnięcia się, wyobrażała sobie jak pociera siarkę na końcu zapałki o krzesiwo i wrzuca zapalony kawałek drewna w sam środek ruszającej się masy.

Jeszcze wtedy nie była świadoma, jak bardzo fobia do mrówek przekładała się na jej spojrzenie na społeczeństwo. Męczyły ją niezmiernie niekończące się rozmowy o zarobkach, karierze, o tym co w pracy. Nie chciała tego słuchać, było to dla niej płytkie. Większość ludzi, których znała, dążyła tylko do pieniędzy. Jakby poza nimi mogło nic nie istnieć. Niektórym wystarczyłby pokój 2 na 2 metry z laptopem i kiblem na samym środku, niczym tronem dla zasranego karierowicza. Nie przepadała za zgiełkiem ludzkim, wolała ciszę. Przebywanie sam na sam z naturą bardzo ją koiło, uspokajało jej wieczne nerwy, wewnętrzne krzyki, podpowiadające jej co nowe problemy. W tych krótkich chwilach potrafiła nawet dojść do wniosku „Hej, przecież ludzie bywają też fajni. Bez nich też nie byłoby dobrze."

Pogrążona w swoich myślach zmierzała właśnie najcudowniejszym środkiem transportu wprost do jej ulubionego miejsca na ziemi. Sarkazm. Jechała skmką na Politechnikę, na zajęcia z metod analitycznych. Pogoda była dzisiaj wyjątkowo piękna, sypał świeży śnieg, powoli, nie smagany wiatrem. Pojedyncze płatki spadały w dół i co w tym wszystkim było dla niej najpiękniejsze, nie topniały w ułamku sekundy, tylko utrzymywały się na chodniku. Większość jej znajomych nienawidziła śniegu. Opowiadali, jak to przez niego muszą wstawać wcześniej, odśnieżać swoje gówniane samochody czy podjazdy przed domami. Trochę ich rozumiała ale i tak wkurzała ją ich nieczułość na piękno natury. Kolejna zbędna dla niektórych rzecz, na co komu natura, wystarczy śmierdzący kawałek papieru, któremu ktoś kiedyś nadał magiczną wręcz wartość.

W skmce próbowała jeszcze powtórzyć trochę na wejściówkę, która ją czekała zaraz na pierwszych zajęciach. Nie była rannym ptaszkiem. Wizja wstawania co czwartek o 7 rano przyprawiał ją o mdłości. Nie lubiła tego w sobie, jakby było cokolwiek co lubiła. Siebie również nienawidziła. Zazdrościła znajomym, którzy potrafili wstać o 6 rano, pójść biegać, na siłownię. Dla niej, było to nieosiągalne. Zajęcia rozpoczynające się o godzinie 9 rano były dla niej więc niezbyt przyjemną przygodą, w szczególności, że rozpoczynały się zawsze od wejściówki. Za cholerę nie mogła nigdy wpaść na to, skąd prowadząca bierze na nie pytania. Za każdym razem to samo. Człowiek wyuczy się całego skryptu na pamięć i robi sobie nadzieje, no bo przecież nie da się już nic innego wymyślić. I co tydzień dupa. Pani Profesor Stadnicka, która prowadziła ów cudowny przedmiot lubiła fundować studentom stres. Szczerze mówiąc, większość podejrzewała ją albo o schizofrenię albo chorobę dwubiegunową. No bo nie da się, będąc normalnym, tak szybko zmieniać osobowości. W jednej chwili mamy do czynienia z uśmiechniętą, wręcz uroczą kobietą, która w ułamku sekundy nie zawaha się nazwać Cię niepełnosprawnym umysłowo. Dosłownie! I żeby coś się chociaż z nią dało zrobić...

Idąc przez park, znajdujący się tuż przy bramach Politechniki, recytowała w myślach fragmenty skryptu, które uważała za najistotniejsze. Rozglądnęła się wokół. Park, który na co dzień jest raczej spawnerem meneli i innego rodzaju zaniedbanych jednostek, dzisiaj pokrył się białą pierzyną, jakby obrusem, który zakrył wszelkie rysy i nieprzyjemne skazy stołu. Obserwowała okolicę jednak nie tylko dla podziwiania widoku. Bała się że ktoś znajomy idzie w tym samym kierunku. Nie lubiła ludzi, co już zapewne jest dość oczywiste. Wolała chodzić sama, przemykać szybko, w swoim tempie, nie słuchając cudzego pierdzielenia. Ostry dźwięk wyrwał ją z szybkiej powtórki materiału. Wyciągnęła jedną słuchawkę z ucha. Odgłosy syreny straży pożarnej wydawały się zbliżać coraz bardziej, dźwięk robił się coraz mniej przyjemny. Wzruszyła ramionami i włożyła słuchawkę spowrotem. Nic nowego, że komuś znowu coś się stało. Ludzie są nieuważni, nie patrzą co robią, widzą jedynie cel. Cel, którym najczęściej są pieniądze. Zauważyła kątem oka, że wóz ambulansu przejechał główną drogą. Pomyślała, że barwa światła kogutów, jest wyjątkowo piękna. Chciała by, żeby znicze na jej grobie były tylko w takich kolorach.

Gdy przeszła przez bramę uczelni odpaliła papierosa. Nie była z tego dumna, nie wie czemu dała się wciągnąć w to gówno. Nie żeby jej zależało na swoim życiu ale nie pasowało to do jej wyobrażenia o sobie. Wolała widzieć siebie jako osobę kochającą ruch, wykorzystującą każdą wolną chwilę na rower, spacer, bieganie. A zapchane płuca smołą raczej jej nie ułatwiały tych aktywności. Powoli skręciła w prawo, omijając przy tym nieczynna już o tej porze roku fontannę, wybudowaną całkiem niedawno. Kolejne paskudztwo. Betonowy wielki plac, na którym w lecie można by zapewne pobić rekord w ilości usmażonej jajecznicy dla bezdomnych, na środku którego wytryskuje jakaś brudna woda. I na to idą pieniądze z warunków studentów. Pięknie.

Wychodząc zza rogu głównego gmachu uczelni, zdążyła rzucić w myślach szybką wiązankę. Przed wydziałem stała cała jej grupa laboratoryjna. Nie to, że ich nie znosiła. Szczerze, czuła się wśród nich całkiem komfortowo ale o 8 30 wolała spalić papierosa w ciszy, samotnie kontemplując ostatnie spokojne minuty tego dnia. Ogółem byli to całkiem fajni ludzie, dało się z nimi i pośmiać i pogadać na poważnie. Do tego, w większości byli bardzo sumienni, co ją niezmiernie cieszyło. Ze wszystkich możliwych cech ludzkich, najbardziej ceniła sobie skrupulatność i punktualność. Co do tego drugiego, wiecznie spotykała się z zawodem. Praktycznie wszyscy, z którymi się umawiała się spóźniali. Nie potrafiła tego pojąć. Jak to możliwe, że ludzie, którzy mają pracę, poważne obowiązki, niektórzy nawet dzieci, nie potrafią spotkać się na czas na głupie piwo?

Zbliżając się do wejścia bocznego wydziału, odgłosy stawały się coraz bardziej donośne. Zdawali się być niesamowicie ożywieni rozmową. Co mogło aż tak poruszyć grupkę zaspanych i lekko skacowanych studentów? Zauważyła, że część studentów trzyma się za głowę, kolejni zakrywają usta dłońmi. Z początku myślała, że komuś udało się załatwić pytania na wejściówkę od zaocznych ale dlaczego wtedy wszyscy byliby aż tak... smutni, przestraszeni? Głęboko westchnęła, spojrzała w dół na bluzkę i spodnie, szybko kontrolując czy na pewno nie są niczym ubrudzone. Lubiła wyglądać nienagannie. Plama na ubraniu czyniłaby z niej osobę roztrzepaną, nieuważną, a więc nie godną zaufania.

- Heeej, co to za zbiorowisko? – Rzuciła, lekko zachrypniętym głosem. – Udało Wam się zdobyć jakieś materiały na dziś? Czy może właśnie nie, bo miny to macie jakby co najmniej ktoś umarł!

Uśmiechnęła się sztucznie, inaczej nie umiała. Wolała zachować poważną, pokerową minę. Parę osób odwróciło się w jej kierunku. Wtedy dopiero zauważyła, że wszyscy są jacyś tacy bladzi. Może wczoraj za dużo wypili, na tym spotkaniu, na które znalazła szybką wymówkę.

- Cześć, Pola... - Odpowiedziała niższa, chuda brunetka.

Alicja, najlepsza studentka na roku. Można powiedzieć, że nie ma dla niej trudnych rzeczy, radzi sobie ze wszystkim. Na egzaminy uczy się na dzień przed. Ale nie dlatego, że jej się wcześniej nie chce, po prostu nie musi. Ala zapamięta wszystko w jedno popołudnie. Lubiły się z Polą, zawsze śmiały się ze swoich chorych żartów. Chociaż Pola częściej śmiała się z grzeczności. Zależało jej na dobrej relacji ze zdolną koleżanką, nie tylko dlatego, że jej się to opłacało. Dziś jednak Alicji ewidentnie nie było do śmiechu.

- Nie czytałaś rano Raportu Trójmiasta? Nie gadaj, że nic nie wiesz... - kontynuowała Ala, wyraźnie drżącym głosem.

- Całą drogę powtarzałam pytania na dziś, nie zdążyłam jeszcze spojrzeć. – Odparła Pola. – A powiecie w końcu o co chodzi? – Zwróciła się do całej grupy. W odpowiedzi otrzymała szybkie spojrzenia po sobie i głuchą ciszę. Ewidentnie musiało ich coś zszokować do tego stopnia, że odebrało im mowę. W końcu, zza gromadki osób dotarł ledwo słyszalny głos Pawła. Spojrzał Poli prosto w oczy. Wzdrygnęła się. Było w tym wzroku coś niezwykle przenikliwego, wprawiającego w osłupienie. Odniosła wrażenie jakby jego wzrok prześwietlił ją w każdej płaszczyźnie, jakby szukał czegoś niepasującego w jej zachowaniu. Szybko jednak odzyskała panowanie nad sobą, odpowiedziała martwym, nie wyrażającym nic, wzrokiem.

- Chodzi o Profesora Zaleśnego. On nie żyje.

W tle zaczęły narastać odgłosy zbliżającej się karetki.Dobrze, że ten wyjątkowo głośny dźwięk wzbudził takie zainteresowanie grupy, bow innym przypadku na pewno ktoś dojrzałby lekkie drgnięcie kącików ust Poli,tworzące ledwo zauważalny uśmiech satysfakcji. 

RetrybucjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz