Dwaj dziwnie ubrani mężczyźni stojący w salonie jej domu w Dublinie.
Nie tak Evie Gleeson wyobrażała sobie tamten poranek, który zwiastowała tylko jedna rzecz - otrzymany dzień wcześniej list ze szkoły, o jakiej nigdy w życiu nie słyszała.
Wciąż jeszcze w piżamie, piętnastolatka siedziała obok swojej matki na ciemnej kanapie i wielkimi oczami wpatrywała się w nieznajomych gości, którzy takim tonem, jakby komentowali pogodę, opowiadali im absolutnie niestworzone rzeczy.
Evie wiedziała, że nie powinna się gapić, lecz w tamtej chwili ta zasada musiała odejść w zapomnienie. Obaj mężczyźni ubrani byli w szaty, pierwszy - o ciemnych włosach, z wąsem - w czarną, drugi - wyraźnie starszy, o czym świadczyły zmarszczki na jego twarzy i siwa czupryna - w niebieską. Siedzieli w fotelach naprzeciwko, a choć się przedstawili, ich imiona były ostatnią rzeczą, na której Evie potrafiła się wtedy skupić.
Pani Gleeson, przez cały ten czas siedząca obok córki i obejmująca ją jedną ręką tak, jakby bała się, że mężczyźni w każdej chwili mogliby ją stamtąd zabrać, wydawała się jeszcze bardziej zdezorientowana. Gładziła Evie po jej długich, ciemnobrązowych włosach bardziej w próbie uspokojenia się niż czułym geście, starając się jakoś przyswoić to wszystko, co do niej mówiono.
- Panowie wybaczą, ale chyba będziecie mi to musieli wyjaśnić jeszcze raz. - Pani Gleeson westchnęła.
- Pani córka jest czarownicą - powiedział starszy z mężczyzn, ten, który Evie wydawał się życzliwszy.
- A czarodzieje i czarownice z Wielkiej Brytanii oraz Irlandii szkolą swoją magię w Hogwarcie. I właśnie tam powinna się ucz...
- Nie, nie, to zrozumiałam, ale... - Pani Gleeson przerwała temu wąsatemu. - Skąd w niej ta magia? Ja... Nigdy w życiu o czymś takim nie słyszałam.
- Cóż, magia ujawnia się czasem po uśpieniu przez wiele pokoleń, a to oznaczałoby, że w rodzinie był jakiś czarodziej - odparł ten starszy.
- A co z ojcem Evie? Jeżeli można zapytać - wtrącił wąsacz. - Może on mógłby to wyjaśnić.
Pani Gleeson wzięła głęboki wdech.
- Mój obecny mąż nie jest biologicznym ojcem Evie. Ten zmarł tragicznie... Zanim zdążyłam mu powiedzieć, że jestem brzemienna.
- A jak się nazywał?
- Verlin Vane.
- Vane? - Mężczyźni wymienili spojrzenia. - To rodzina czarodziejów. W większości czystokrwista, zdaje się. W dokumentach Ministerstwa Magii możemy to sprawdzić...
- To mamy wyjaśnienie, skąd zapewne wzięły się umiejętności magiczne u pani córki. - Starszy z mężczyzn pokiwał głową w zamyśleniu. - Jeśli pan Vane to rzeczywiście członek rodziny, o której myślimy, czyni to Evie czarownicą półkrwi.
- Zaraz, zaraz, chwileczkę, to jakie nazwisko ostatecznie nosi Evie? - dopytał drugi z nich, a pani Gleeson westchnęła.
- Gdy się urodziła, pozostawiłam jej nazwisko Vane, ale potem dla ułatwienia formalności zaczęliśmy używać Gleeson, po moim obecnym mężu.
- To mogłoby wyjaśnić kolejne zamieszanie w związku z listem Evie... Gdyż w magicznych dokumentach na pewno figuruje jako Vane. Zgadza się, panie Irving? - Starszy z mężczyzn zwrócił się do swojego towarzysza.
- Tak, tak, zapewne tak właśnie jest... Nie miałem jeszcze szans się zapoznać, to taka nagła sytuacja... - Odchrząknął. - W normalnych warunkach Evie rozpoczęłaby naukę w wieku jedenastu lat, ale dołożymy starań, by nadrobiła materiał. Profesor Fig - wskazał na starszego mężczyznę - zaoferował też przygotować Evie jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego. A ja jako przedstawiciel Ministerstwa Magii mogę dodać, że zapewnimy ku temu warunki...
- Evie, kochanie - pani Gleeson przerwała mężczyźnie i zwróciła się do córki. - A co ty w ogóle o tym myślisz? Chciałabyś pojechać do tej szkoły?
Dziewczyna spojrzała na matkę wielkimi oczami, wahając się przed odpowiedzią. Z jednej strony absolutnie nie mogła się doczekać i chciała znaleźć się w tej magicznej szkole już, teraz, zaraz - z drugiej to wszystko wydawało się tak absurdalne, że nie wiedziała, czy zgoda nie byłaby szaleństwem.
- Jeżeli to jakkolwiek pomoże w decyzji - wtrącił nagle profesor Fig, chcąc rozluźnić napiętą ciszę - młodzi czarodzieje powinni nauczyć się kontrolować się swoją moc. Jeśli ją powstrzymują, albo w drugą stronę, używają jej nierozważnie, ponad swoje możliwości, w obu przypadkach może się to zakończyć tragicznie. Obiecuję pomóc, inni nauczyciele też to z chęcią zrobią, będziesz w naprawdę dobrych rękach, Evie.
Mężczyzna posłał jej mały uśmiech, który odwzajemniła.
- Chciałabym tam pojechać, mamo - powiedziała Evie ostatecznie. - Ja... Przydarzały mi się już nietypowe rzeczy i mówiłam o tym moim znajomym, ale zaczęli myśleć, że jestem trochę dziwna, więc przestałam o tym opowiadać. A teraz wiem, że to wszystko mi się nie wydawało, że magia istnieje...
- Tak, zgadza się! - powiedział profesor Fig z niemałą ekscytacją. - Pani Gleeson, pani musi się tylko zgodzić. Formalnościami w mugolskiej szkole Evie... To znaczy, tej niemagicznej, zajmie się już samo Ministerstwo. Ten przypadek jest naprawdę wyjątkowy, ale dołożymy wszelkich starań, by Evie nadgoniła materiał.
Pani Gleeson spojrzała na gości, a potem ponownie na córkę i uśmiechnęła się delikatnie.
- Jeśli ty chcesz, a jak pan mówi, jest to konieczne, by nauczyła się kontroli... To zgadzam się, jak najbardziej się zgadzam. Evie jest bardzo zaradna... Na pewno sobie poradzi.
- Dziękuję, mamo. - Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, a w jej błękitnych oczach błysnęła szczera radość. Czuła, że wreszcie odnajdzie miejsce dla siebie, w którym będą ludzie tacy jak ona, a nikt nie uzna jej za dziwaczkę przez te niewytłumaczalne zjawiska, na jakie natrafiała.
- W takim razie wszystko ustalone! - Pan Irving klasnął w ręce. - Zawiadomię, kogo trzeba, a za kilka dni profesor Fig zjawi się tutaj ponownie i zacznie trening niezbędnych, podstawowych zaklęć. W razie wszelkich wątpliwości wierzę, że profesor je wyjaśni, ja niestety mam tyle na głowie... Ale nawet moja własna córka, Della, również uczęszcza do Hogwartu, jest o rok starsza. Zapewniam, że to doskonała placówka, zwłaszcza odkąd zarządza nią mój dobry przyjaciel, profesor Black, zwyczajnie nie ma lepszego dyrektora... - Usłyszawszy to, profesor Fig lekko uniósł brew, co rozbawiło Evie i dało jej do zrozumienia, że pan Irving mógł być nieco przesadny w swoich komplementach. - Do pierwszego września mamy jeszcze poza tym mnóstwo czasu. Nie należy się niczym martwić, pani Gleeson.
Kobieta pokręciła głową.
- Łatwo to panu powiedzieć. W jeden dzień dowiaduję się, że moja córka to czarownica, a jej ojciec prawdopodobnie też był czarodziejem... Zawsze spodziewałam się wielkich zmian, gdy przeprowadziłam się do Dublina, ale żeby aż takich?
- Postaram się odpowiedzieć na wszystkie pytania - powiedział profesor Fig. - Ale jak na razie, cóż, Evie... Oficjalnie jesteś już uczennicą Hogwartu.
A Evie miała wrażenie, że serce wyskoczy jej z piersi.