~Rozdział 1~

25 4 0
                                    

Popołudniowy patrol Klanu Lawendy właśnie zbliżał się do granicy z kawałkiem niczyjego terenu, na którym mieszkali samtonicy i zaczęli się nawet osiedlać dwunożni. Nagle jeden z nich mruknął z zadumą:
- Czuję zapach samotników, jakiegoś kociaka, psów i... Krwi.
- Czy myślisz że jakiś pies zabił kociakowi rodziców, samotników, Bliznowaty Grzbiecie? - zapytała szylkretowa kotka obok niego.
- Nie mam pewności, Mleczna Plamo - miauknął. - Lepiej chodźmy sprawdzić.
Pobiegli w stronę polanki, na której przed chwilą odegrała się straszna scena. Na środku leżał nieżywy, czarny samotnik.
Zapachu Klonowej i pozostałych kociąt nie dało się wyczuć, przez mocny wiatr, a wejście do jaskini zakryły gałęzie. Poza tym mała rodzina w norze właśnie drzemała. Wtedy prawie umarły kociak na drzewie zebrał siły by pisnąć po raz ostatni.
W tamtej chwili, patrol graniczny Klanu Lawendy zaczął się rozglądać.
- Tam n-na drzewie j-jest kociak - stwierdziła przerażona szylkretowa wojowniczka Klanu Lawendy. Była bardzo wrażliwa i nienawidziła widoku chorych, osamotnionych i martwych kotów. Nawet tych, należących do innego klanu. - Pewnie oddał za tego kociaka życie - przypuszczała.
- Albo ją tu porzucił, a Klan Gwiazdy go za to ukarał, zsyłając psy - prychnęła ponuro Księżycowy Cierń.
- Mniejsza z tym - miauknął przerywając ich rozmyślania brązowy, bliznowaty kocur - Trzeba zabrać go do obozu, zanim zamarznie.
Zaczął wspinać się na drzewo, szybko wziął kocię i próbował jakoś zejść z sosny, co nie było łatwe. Gdy już był prawie na dole, Północka lekko się zsunęła, ale Mleczna Plama mu pomogła.
- Prawie nie oddycha - mruknęła Księżycowy Cierń.
- Szybciej! - krzyknęła szylkretowa kotka z białym pyskiem i zabrała się do biegu.
Pędzili ile sił w łapach. Nie mogli się zatrzymać ani na chwilę, od tego zależało życie małej koteczki.
Wbiegli do obozu. Masywny kocur o bliznowaty grzbiecie z prędkością światła wbiegł do legowiska Medyczki.
- Liściasta Łato! - wymiauczał zdyszany - Znaleźliśmy kociaka... I nie wiemy czy on żyje...
Medyczka szybko się odwróciła i popatrzyła na Półnóc. Była bardzo zmarźnięta. Biało-bura kotka ją obejrzała i miauknęła:
- Ma szansę na przeżycie, trzeba ją tylko ogrzać i znaleźć przybraną matkę, która ją wykarmi.
Po tych słowach podniosła kocię i razem z brązowym wojownikiem zaniosła go do żłobka.
- Brunatna Pełnio - zwróciła się do karmicielki, karmiącej dwa kocięta: jasnorude i brązowe z białym pyskiem oraz piersią, krzywym ogonem i dość krótką przednią łapą. - Czy zdołasz wykarmić jeszcze trzeciego?
- Chyba tak, podaj mi go - odpowiedziała patrząc się z zamyśleniem na kocię. - Skąd się tu wziął?
- Znaleźliśmy go na polanie, obok naszej granicy - wyjaśniał Bliznowy Grzbiet, kładąc Północkę przy przybranej matce. - Leżał tam martwy samotnik, a na gałęzi pobliskiego drzewa leżała ta koteczka. Myślimy, że ten samotnik ją porzucił i wkrótce umarł z łap psów. Ale równie dobrze mógł też bronić swojej córki przed tymi zwierzętami.
- To ciekawe, czy Astrowa Gwiazda o tym wie? - zapytała kocica czule patrząc na swoje dzieci.
- Chyba reszta naszego patrolu ją o tym zawiadomiła - mruknął bliznowaty wojownik.
W tamtej chwili do żłobka weszła przywódczyni. Za nią człapali Mleczna Plama i Księżycowy Cierń.
- Gdzie jest ten kociak? - zapytała kotka, na czele nowych zgromadzonych.
- Jest tutaj, Liściasta Łata poprosiła mnie o zajęcie się nią.
- Przebywanie tyle czasu w tym mrozie musiało ją osłabić - stwierdziła Biało-bura przywódczyni klanu, łudząca podobno do medyczki, dlatego, że były siostrami. - Ma takie piękne, pełne wyrazu lawendowe oczy. Nazwijmy ją na ich część. Od dziś zwie się Lawendką - zadecydowała Astrowa Gwiazda. - Oznajmię o niej klanowi.

Przywódczyni wyszła ze żłobka i po wejściu na dużą skałę zawołała:
- Niech wszystkie koty zdolne samodzielnie polować przybiegną pod dużą skałę!
Członkowie klanu wyjrzeli z legowisk. Karmicielki, kocięta i starszyzna nadstawili uszu z zaciekawieniem.
- Zwołuję was tu by powiadomić was o prawdopobodnej nowej członkini klanu - zaczęła swój monolog. Oszroniony Strumyk lekko się zdenerwowała i syknęła. Karmicielka nienawidziła pieszczoszków dwunożnych, samotników i włóczęgów. - Dzisiejszy popołudniowy patrol znalazł na drzewie, obok naszej granicy koteczkę. Leżała tak bezradnie, a nieopodal, na ziemi był martwy czarny kocur. Albo bronił jej przed psami, których zapach unosił się w okolicy, lub ją porzucił i został za to ukarany męczącą śmiercią.
- To okropne, nie rozumiem jak mógł tak postąpić? - wzruszał się bardzo empatyczny Liliowe Futro.
- Samotnicy - prychnęła śnieżnobiała karmicielka nasłuchując ze żłobka.
- Oszroniony Strumyku, czasami nie rozumiem, jak ty możesz żyć z takim poziomem nietolerancji do odmieńców - westchnęła Rudy Nos
- Nie nie toleruję odmieńców. To samotnicy i włóczędzy są podejrzani
                            ***
Brunatno-złocista kotka przebudziła się ze snu. W norze, jak i na dworze było ciemno, ale to nie zniechęcało jej do wykonania postawionego sobie celu - musiała odnaleźć martwe ciałko Północki. Bezszelestnie wstała i na chwilę zostawiła swoje kocięta w małej jaskini. Spojrzała na sosnę przy miejscu śmierci jej partnera  lecz - ku jej zaskoczeniu - jej zdaniem   nieżyjącej koteczki tam nie było.
- No tak - mruknęła do siebie - po takim czasie na pewno jakiś jastrząb ją zabrał.
Po tych słowach posmutniała.
                       ***
Hej, pobawimy się Lwiątku? - zapytała Lawendka.
Złoty kociak popatrzył na nią.
- Nie mogę, teraz rozmawiam z Krzywcią - miauknął. - Ona nie lubi i średnio nawet umie lub może bawić się w walki.
-  Rozumiem - mruknęła - Jaka funkcję mogłabyś pełnić w klanie, gdy dorośniesz? - zapytała złota koteczka.
- Sama nie wiem, pewnie pójdę do starszyzny - odparła ze smutkiem Krzywcia.

Zaginiona Przywódczyni [zawieszone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz