Rozdział 8

936 27 0
                                    

Ryan

- Masz w tej torbie dużo suchego jedzenia, żeby starczyło na dłużej. Oprócz tego wodę i inne rzeczy do higieny.

W pocie czoła odbieram od Ericka torby. Byłem w trakcie biegania, kiedy usłyszałem ryk zbliżającego się helikoptera. Odetchnąłem z ulgą, gdy poznałem naszą maszynę. Przeciętni ludzie nie zrozumieją strachu, z jakim zmierzamy się na co dzień. Nigdy nie wiem, czy nowy dzień nie będzie moim ostatnim. Właściwie nikt tego nie wie, ale w świecie mafii jesteśmy bardziej podatni na śmierć. Uściślając, niekonieczną śmierć. Tutaj można stracić siebie za błahostkę, z rąk osoby, która wobec krwi przechodzi beznamiętnie.

- Jak się mają sprawy? – pytam, bez zbędnych podziękowań. Nie jestem przyzwyczajony do wdzięczności.

- Maverickowi się nie spieszy – zdradza cicho, by naszej rozmowy nie usłyszała Chloe. Właściwie niepotrzebnie, bo stoimy kilka metrów przed drzwiami wejściowymi, ale z drugiej strony ostrożności nigdy zadość. Zdecydowanie łatwiej żyje się w niewiedzy i nią, zamierzam ochraniać dziewczynę, ile się da. Pomijając fakt, że to zupełnie nie leży w moim interesie.

- Myślałem, że szybciej pójdzie. Nie okazuje żadnego zainteresowania?

- Zabił swojego szofera za niedopilnowanie – spuszcza głowę z ponurą miną. Nie wiem, czy faktycznie go to dotknęło, czy tylko zgrywa przygnębienie tym faktem. Ma niewiele mniejszą styczność ze śmiercią niż my.

- Kurwa – syczę, przygryzając nerwowo wargę. Nie martwi mnie śmierć tamtego gościa, ale zachowanie Mavericka. Chociaż właściwie, może trochę obchodzi mnie jego śmierć. Wydawało mi się, że Chloe miała z nim dobre stosunki. Ciekaw jestem, jak zareagowałaby na tą informację. Z pewnością nie za dobrze.  – Więc nie przejmuje się gdzie podziewa się jego córka?

Jeżeli tak jest, to tylko potwierdza moją tezę o przemocy wobec Chloe. A jeśli sprawy dalej się tak będą miały, to utkwię tutaj na dobre. Być może lepiej. Więcej odpoczynku od Grega.

I cholera, więcej widoku tych zgrabnych nóg...

Skupienie, Ryan! – krzyczy podświadomość.

- Bynajmniej. Chyba, że szykuje coś przeciwko nam, ale jak na razie cisza. Mam korespondencje od Pana Grega – Erick  zmienia temat, wyjmując złożoną kopertę z kieszeni jeansów. Sądząc po zbierających się kroplach potu na jego czole, w dzisiejszy upał chętnie ubrałby szorty, ale nasz dress code ich nie toleruje. Całe szczęście, ojciec nie widzi mnie tak, jak stoję w tej chwili, w krótkich spodenkach i z gołą klatką piersiową. Chociaż to bezludna wyspa, ojciec ma fioła na punkcie koszuli.

- Nie musisz tak na niego mówić w mojej obecności - nie wiem nawet, czemu wysiliłem się na taki tekst.

Jest największym chujem, jakiego obydwoje znamy – chciałbym dodać, ale gryzę się w język.

Może i jestem chamem, ale nie mam szacunku do swojego ojca, a „Pan" w połączeniu z jego imieniem brzmi co najmniej śmiesznie.

- Wiesz, że przykazy tego nakazują – wzdycha.

Potakuję i więcej nie drążę kwestii wypowiadania się o Gregu pod jego nieobecnością.

Sięgam ręką do koperty, którą wręcza mi Erick. Jest zalakowana, by inni nie mogli odczytać treści. To tylko durny list. Nie sądzę, by Erick ryzykował przeczytania treści, nawet jeśli kartka nie posiadałaby koperty. Nie posunąłby się do tak odważnego czynu.

- Przylecę za jakiś czas, jak się nic nie pochrzani. Na razie – unosi dłoń na pożegnanie i wsiada do . Wpatruję się w malejącą maszynę, która w końcu niknie, wpadając w chmury.

Spicy HateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz