Rozdział 34

421 16 0
                                    

Ryan

Powieki ciążą mi, kiedy próbuję je otworzyć. Kiedy w końcu je rozszerzam, wita mnie oślepiający blask i automatycznie mrużę oczy, jęcząc.

- Halo, słyszy mnie Pan? – do moich uszów dociera miękki głos, którego nie potrafię do nikogo dopasować.

Kobieta w średnim wieku i z białą czapką na głowie zniża swoją twarz do mojego poziomu. Próbuję się przekręcić, ale doświadczam ogromnego, przeszywającego bólu. Łapię się za bok, sycząc. Nie mam pojęcia gdzie jestem i dlaczego czuję się, jakby ktoś posiekał mnie na kawałki.

- Proszę się nie ruszać! – krzyczy nieznajoma, pchając mnie do tyłu, tym samym zmuszając do pozycji leżącej. - To nie wskazane w Pana stanie.

Usiłuję poukładać rozsypane puzzle, ale za cholerę nie chcą ze mną współgrać. Pustka dudni w mojej głowie i nie rozumiem nic z tego, co się dzieje.

- Gdzie jestem? – pytam zachrypniętym głosem i zamkniętymi powiekami. Mam nadzieję, że natychmiast mi odpowie, rozwiewając wszelkie pytania.

- Proszę się nie martwić. Jest Pan w dobrych rękach.

- Zapytałem, gdzie ja do cholery jestem! – oburzam się, licząc na to, że zmuszę ją tym do mówienia. Ona z kolei odpowiada łagodnym tonem:

- Proszę dużo nie mówić i odpoczywać.

Jej polecenia powoli zaczynają mnie drażnić. Jak mam się nie ruszać? To przecież nierealne. Staram się skupić wzrok na czymś innym, niż na tej kobiecie, bo inaczej wybuchnę. Kieruję go na swój brzuch. Jest cały obandażowany, a na sobie mam białą narzutę. Wyglądam niemal jak w przedszkolu, kiedy musiałem przebrać się za anioła stojącego przy szopce betlejemskiej. Lepiej, żeby nikt nie widział mnie w tym stanie. Gorączkowo zastanawiam się, co tutaj robię, jaki mamy rok i czemu do cholery mam białą suknie, leżąc na łóżku. Dziura w mojej głowie się pogłębia.

Rozglądam się po pomieszczeniu. Jestem w szpitalu, albo coś w tym rodzaju. Pielęgniarka poprawia mi kroplówkę, a ja zgodnie z jej poleceniem próbuję leżeć nieruchomo. Niemiłosiernie mnie wkurwia, ale ufam jej doświadczeniu w tej branży. Wolę nie pogarszać obecnej sytuacji.

W mojej głowie odbija się czyjś szloch. Pochodzi z wewnątrz. Powracają flashbacki, ale nie mam zielonego pojęcia, czego.

- Przecież to córka Mavericka!

- Jak sobie to wyobrażałeś, Ryan?

- Ta gówniara sobie na to zasłużyła.

Strzał. Rzucam się przed...Chloe. Ciemność. Krzyki. Potęgujący z każdą minutą ból.

Chloe. Czy ona istniała naprawdę? Gdzie ona jest? Nim zdążę się zastanowić, otwierają się drzwi. Wejście do pomieszczenia znajduje się dosłownie na wprost mnie, więc nie muszę się wysilać, by zobaczyć kto się pojawia we framudze. Do sali szpitalnej wpada Greg. Żadne urazy nie są w stanie wyprzeć tego człowieka z mojej głowy. Otworzył drzwi z impetem, a za jego plecami wyłonił się Matteo.

Pielęgniarka wychodzi, pozostawiając naszą trójkę w jednym pokoju. Nie sądzę, żeby było to dobre posunięcie.

- Całe szczęście, za pieniądze uda się urobić nawet służbę zdrowia – zwraca się do Matteo, nim na mnie spojrzy. – Ryan. – mówi, zauważając, że już jestem przytomny. – W końcu się obudziłeś. Mamy dużo do pogadania.

- Bardzo dużo. Ostatnim razem nie zdążyliśmy. – na twarzy Matteo maluje się grymas, jakby co najmniej to jego postrzelono.

Ledwo zdążyłem otworzyć powieki, a oni żądają wytłumaczeń. Nic na to nie mogłem poradzić, że funkcjonowałem w takim świecie. Może i by trochę posmutnieli z moją śmiercią, ale chwilę później życie wróciło by do normy. Oczywiście po tym, jakby zgładziliby mojego zabójcę.

Spicy HateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz