Rozdział 22

511 21 0
                                    

Chloe

Budzę się z głową w poduszce. Natychmiast odczuwam wielki głód, więc schodzę na dół, by przygotować sobie śniadanie. Zalewa mnie lawina wspomnień z minionego wieczora, kiedy powoli otrząsam się z letargu. Po raz kolejny zaczynam wszystko analizować, ale nie dochodzę do żadnego sensownego wniosku. Ryan mnie rozkochał w sobie, później zabrał do tego cholernego domku na totalnym pustkowiu i robi wszystko, aby żaden intruz nie dostał do środka, ale nie robi mi żadnej krzywdy. Musi być jakieś sensowne wytłumaczenie, dlaczego mnie tutaj trzyma. Już nie wierzę w jego zapewnienia o uczuciach do mnie. Po wczorajszych słowach, które zraniły mnie niczym sztylet, mogę jedynie bić się w pierś za swoją głupotę.

Przygotowuję sobie kromkę chleba z masłem orzechowym. Zjadam ją do połowy, ledwo przełykając każdy kęs. Jestem głodna, ale jestem również w tak podłym stanie, że zwrócę wszystko, co zjadłam. W jednej z szafek znajduję kawę. Nie wiem, kiedy tutaj ktoś ostatnio jej używał, ale mam nadzieję, że nie otruję się na śmierć.

Nie mogę znaleźć sobie miejsca, a myśli nadal nie dają spokoju. Jak mógł mnie tak nazwać? Pieprzył się z inną przede mną, więc z pewnością robi to i teraz. Nie mogę uwierzyć swojej naiwności. Nie sądziłam, że tak łatwo jest mnie urobić, a następnie złamać.

„Masz nie używać niczego w tym domu. Oprócz tego, co konieczne, rozumiesz?" – przypominają mi się słowa Ryana, kiedy otwieram kolejną szafkę w tym domu. Postanowiłam, że będę szła mu na przekór. Nie będę słuchać faceta, który mnie obraża. Niech nawet nie liczy, że będę mu posłuszna. Wczoraj wyprowadził mnie z równowagi. Dźgnął nóż w moje serce. Po wcześniejszym, czułym Ryanie, który mnie dotykał i całował, nie ma śladu. Jakby zniknął. Był przez chwilę, a później powrócił do grania człowieka bez uczuć. Jest właściwie jeszcze gorzej, bo na wyspie nigdy nie zachował się w taki sposób, w jaki zrobił to wczoraj.

Poznałam już praktycznie wszystkie pomieszczenia w domu. Począwszy od salonu, a skończywszy na strychu. Do niego jednak nie wchodziłam. Otworzyłam tylko drzwi i zatrzasnęłam je z prędkością światła. Nieużywane miejsca zawsze wywołują we mnie strach. Dla sprostowania – pomieszczenie, w którym przebywam też je wywołuje, ale nie aż tak, jak poddasze. Strychy zawsze kryją w sobie tajemniczość, której niekoniecznie chcę się samemu odkrywać.

Z szafki w salonie wyciągam potężne pudełko w kwiaty. Przyciąga mnie. Otwieram wieko, a tam, leży stos równiutko poukładanych zdjęć. Pierwsze z nich, sprawia, że się rozczulam. To stare, szaro – białe zdjęcie ze ślubu. Kobieta jest ubrana w wielkiej sukni w stylu księżniczki, z bufiastymi rękawami. Trzyma w dłoniach piękny bukiet. Obok niej stoi mężczyzna wiele wyższy od niej. Przeglądam dalej. To głównie dzieci. Na jednym z nich rozpoznaje Ryana. Wiem, że to on. Bawi się w piasku, a przy jego małej stopie widoczna jest jedna babka piaskowa.

Przeglądam dalej. Zamierzam obejrzeć je wszystkie, bo to pierwsza czynność dzisiaj, która usadowiła mnie na jednym miejscu, a to było nie lada wyzwanie.

Zamieram. To zdjęcie rodzinne. Dwoje dorosłych ludzi, których poznaje z fotografii ślubnej, to zapewne rodzice Ryana. Przed nimi jest również sam on, a obok nieco wyższy – domyślam się, że Matteo. I najmłodsze.

Te oczy.

Nie mogę się mylić.

Przyglądam się zdjęciu, pragnąc znaleźć jakąś wskazówkę. Jakiś jasny przekaz, że zwariowałam – że się mylę. Odwracam zdjęcie na drugą stronę, na której umieszczono krótki podpis.

Święto dziękczynienia, 1996.

Greg, Hannah, Matteo, Ryan i Aiden.

Aiden.

Spicy HateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz