Rozdział 14

705 19 0
                                    

Ryan

Zaprowadziłem Chloe do schronu, który dla niej zbudowałem. Z trudem zostawiłem ją na pastwę losu pośród otaczających drzew. Zapewniłem, że uda mi się wszystko rozegrać, ale powoli zaczynam wątpić w swoje słowa. Nie zdarza mi się to często, bo jestem samcem alfa który zawsze ma rację. Ale kiedy chodzi o jej życie - absolutnie.

Kiedy się oddalałem, nie odwróciłem się, mimo krzyku odbijającego się w mojej głowie, by tego dokonać. Bałem się, że jeżeli to zrobię, ten obraz będzie mnie prześladował przez następne kilka godzin.

Nic jej nie będzie – powtarzałem sobie, ale w myślach wciąż rodziły się nowe wątpliwości. Co jeżeli zasłabnie? Skręci sobie kostkę, lub zaatakuje ją jakieś zwierzę? Ukąsi wąż, czy jakaś roślina jej zaszkodzi? Nie mogłem być niczego pewny.

Czekam na zjawienie się Ericka, pakując wszystkie rzeczy. Chcę wyglądać, jakbym naprawdę czekał na opuszczenie wyspy. Upewniam się, że wszystko mam zaplanowane. Nie mogę znaleźć sobie miejsca. Czas ciągnie się w nieskończoność. Kiedy słyszę prężnie działające skrzydła helikoptera, serce zaczyna szybciej mi bić. Pilota mogę oszukać, zastraszyć, czy przekupić, ale Matteo? Z nim będzie o wiele trudniej. Mam głośną nadzieję, że nie wyczyta nic z mojego wyrazu twarzy.

Helikopter wylądował, a z drzwi wynurzyły się postacie dwóch mężczyzn.

Próbuję nie sprawiać wrażenie zdenerwowanego, chociaż w środku cały dygoczę z nerwów. Dobrze, że znajdujemy się w miejscu, w którym doskwiera upał – jestem zlany potem, który spływa ciurkiem po czole i nie ma to nic wspólnego z warunkami pogodowymi.

- Maverick jest pierdolonym chujem, jeżeli myśli, że jego córka jest bezpieczna w naszych rękach – Matteo wybucha złością. Żadnego przywitania, pytań czy słów troski. To całkiem normalne. Obawiałbym się, gdyby było inaczej.

To przecież mój brat w całej okazałości. Wzbudza we mnie obrzydzenie swoim zachowaniem, mimo, że sam nie jestem lepszy. Jest w nim jednak coś irytującego, co na każdym kroku wywołuje we mnie rozdrażnienie. Wzrostem delikatnie nade mną góruje - nieco wyższy ode mnie, bo ma lekko ponad dwa metry. W szkole wołali na niego żyrafa, i wszystkich to śmieszyło, łącznie ze mną. Do czasu, kiedy ojciec ze względów bezpieczeństwa przeniósł nas do prywatnej szkoły. Matteo odziedziczył po matce jasne włosy, a po ojcu zielone oczy. Jedyne w czym jest podobny do mnie, to wyraźne linie kości policzkowych. Całe szczęście, że nie widać naszego pokrewieństwa w wyglądzie. Nienawidzę go całym sercem i gotów byłbym na operację plastyczną, jeżeli byłoby inaczej.

- Witaj Ryanie – odzywa się Erick. Tylko służba przejawia w stosunku do nas zwroty grzecznościowe ze względu na swoje stanowisko. Swoją droga dziwię się, że normalnemu gościowi takiemu jakim jest Erick nie odbiła palma od przebywania w naszym środowisku.

- Gdzie masz tą sukę? – warczy Matteo, nie pozwalając odpowiedzieć Erickowi.

„Suka" w jego ustach brzmi ohydnie, a gdy uświadamiam sobie, że tak wypowiada się o Chloe, mam ochotę sprać go na kwaśne jabłko. To ostatnia rzecz, jaką można o niej powiedzieć. Zaciskam szczękę. Nie mogę zachowywać się inaczej niż do tej pory, chociaż uzębienie drży na słowa brata, by zmienić jego stosunek do tej niewinnej dziewczyny.

- W tym problem – z trudem przybieram łagodnym ton, by nie zdradzać objawów swoich uczuć. Zachowuję stoicki spokój, jakby jego wcześniejsze słowa mnie nie ruszyły, chociaż moje wnętrze szaleje. Staram się brzmieć, jakby jej zniknięcie nie było dla mnie niczym wielkim.

- Jaki znów problem? – zakłada ręce po obydwu stronach bioder, przygotowując się na wysłuchanie.

- Wyszedłem dwa dni temu, żeby sprawdzić okolicę, a kiedy wróciłem, jej nie było. Szukałem wszędzie, ale bezskutecznie.

Spicy HateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz