THE YELLOW OF MY HAPPINESS

109 10 0
                                    

„Zawsze wydaję się,
że w innym miejscu będzie lepiej”


Skóra ocierała się o siebie, a w szklanych, wysokich kieliszkach, szampan powoli tracił swoje bąbelki. Co jakiś czas popijano go, jednak powoli o nim zapomniano.

Oboje mężczyzn leżeli wtuleni w siebie, półnadzy, spragnieni samych siebie, a dokładniej swojej miłości.

— Czyli mam spędzić z tobą czas z powodu jutrzejszego spotkania z jakimś tam szefem czegoś tam? — odezwał się Harry, leżąc na piersi Dracona, drażniąc przy tym sutek u drugiej.

— Chcę spędzić z tobą czas, bo jutro to będzie nie możliwe, gdyż wyprawiam przyjęcie z okazji mojego spotkania z szefem Departamentu Tajemnic.

— To nudne. Ciągłe przyjęcia z durnych okazji — wymruczał w klatkę piersiową blondyna. — Dlaczego nie obchodzicie tak świąt?

— Czy kiedykolwiek mieszkając u mugoli cieszyłeś się ze świąt? — zapytał Malfoy kładąc dłoń na bujną czuprynę chłopaka.

— Nie, ale gdy poszedłem do Hogwartu było znacznie lepiej.

— Kto chciałby spędzać święta w kilka osób, jeśli w Sylwestra można wyprawić wielki bal?

— Gdy jakimś cudem będę miał rodzinę, będę obchodzić z nimi każde święto — odparł, popierając się na łokciach i patrząc w twarz blondyna.

— Cieszy mnie to, że chcesz być szczęśliwy, ale nie wydaje mi się, że myślenie dobrze czy źle o przyszłości to coś dobrego. Myśl o teraźniejszości i tym, co możesz zrobić, żeby było dobrze.

— Gdybym tak myślał, w pierwszy dzień, od kiedy tu jestem, byłbyś martwy.

Draco zaśmiał się pod nosem, uznając to za śmieszne. Ale nie było bo tu chodziło o jego śmierć, więc dlaczego się śmiał?

— Nikt nie chciałby mieć na sumieniu najlepszego sługi Voldemorta, który w porównaniu do innych półgłówków robi najwięcej — wysyczał nieprzyjemnie, patrząc prosto z szmaragdowe oczy, które przypominały mu zaklęcie uśmiercające. Od pewnego czasu znienawidził je, głównie przez to, co nim wyrządził.

— Nie boje się Voldemorta — powiedział twardo, trzymając swojego, jak durny Gryfon, który szedłby po śmierć, ale nikt nie oszuka prawdy. Potter szedł po śmierć, ale przeżył, jedynie przez bycie horkruksem.

— Więc żyj, bo musisz go zabić, idioto — Draco zszedł z kanapy, zrzucając na nią ciało Harry'ego.

Zarzucił na swoje barki koszulę, po czym usiadł do biurka. Raptem wyjął z szuflady mugolski segregator, co zdziwiło Harry'ego, bo czarodzieje nie mieli w zwyczaju używać takich rzeczy.

Obserwował mężczyznę, jak ten pośpiesznie szuka danej kartki, po czym wyciąga ją i spojrzeniem woła Pottera do siebie.

Harry wstaje powoli i ciut szybciej podchodzi do niego. Rzuca okiem na papiery, następnie bierze do rąk i czyta, kompletnie nie rozumiejąc, do czego mu są. Nie miał domu, nawet żadnych rzeczy, bo umówmy się, rzeczy w których aktualnie stał przed starszym — czyli białe spodnie związane grubym, równie białym materiałowym pasem, oraz różowy szlafrok — nie należały do niego. Dostał je ze względu na nakaz Dracona, a nie z litości służby, którzy daliby mu zapewne drogie, materiałowe ubrania.

SHADES OF OUR FEELINGS; drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz