Na początku był ból.
Bolało miarowo, pulsująco, w melodię bicia serca, w rytm unoszących się żeber. Ból wyszarpywał z lepkiego odrętwienia, brał z niego co swoje. Kiedy otwierał usta, scalał się z gorzką wonią ziół, odorem miłorzębu zmieszanego z walerianą. Jeżeli tak było, chyba musiał oddychać. Jeżeli oddychał, to może nadal żył.
Ból poruszał się przypływami, czołgał się wzdłuż jego żył i nie miał siły krzyczeć, skupiając wszystkie siły na tym, żeby oddychać. A potem wszystko się urywało i już nie pamiętał, czy oddycha i cykl zaczynał się jeszcze raz, jakby ktoś wpychał mu głowę w ten ocean bólu i topił go, póki się nie uwolni, zwariuje albo pójdzie na dno.
Próbował oddychać. A kiedy to pomogło, próbował wstać.
- Zawsze przesypiasz zmiany.
Bolało bardziej niż wtedy, kiedy ciotka Bella miażdżyła mu palce. Bardziej niż crucio za nieposłuszeństwo, bardziej niż Lucjusz łamiący mu rękę swoją laską. Ale chyba nie tak bardzo, jak widok Nagini przebijającej jej gardło.
- Ty nie żyjesz.
- Jakie to ma teraz znaczenie, Draco?
Dwa luźne warkocze spływały jej po plecach. Nie odwróciła się do niego, miała zapięty ten fartuch, który dał jej dawno temu i była wyraźnie zajęta mieszaniem czegoś w parującym garze.
Na poddaszu było zupełnie tak jak zwykle - duszno i całkiem upalnie. Kiedy się poruszył, prycza zaskrzypiała przeciągle i jak raz te cholerne sprężyny nie wbijały mu się w nogi. Prawie każda przestrzeń w ciasnawej kwaterze była zajęta, na stole walały się rozłożone książki, siedzenia krzeseł były przykryte gazetami, a na nich suszyło się pańskie ziele. Przez brudne szyby w okienku poddasza przebijały się promienie zachodzącego słońca, oświetlając pył zawieszony w powietrzu. June wzięła garść drobnych, pomarańczowych owoców, zmieliła w dłoniach i wrzuciła je do kotła. Podśpiewywała coś pod nosem, ale nie znał tej piosenki.
Nadal na niego nie spojrzała.
Wszystkie swoje siły zaprzęgł do wstawania. Kiedy w końcu się udało, westchnął i oparł głowę o dywan na ścianie i zmusił stopy do dotknięcia podłogi.
- Czy ja też jestem martwy?
- Wygląda na to, że po prostu jesteś.
Istniała jakaś skończona liczba rzeczy, które Draco chciałby zrobić w tym momencie. Przeprosić June. Przytulić. Zasnąć. Błagać o wybaczenie, rozpłakać się, nawet zapalić. Ale, na litość Merlina, nie był w stanie dostarecznie długo utrzymywać się w pionie, by myśleć o zrobieniu tego wszystkiego po kolei.
- Chyba strasznie spieprzyłem.
June odwróciła się i uśmiechnęła do niego i to był jeden z jej uśmiechów, który na skali byłby gdzieś między współczuciem, politowaniem i rozbawieniem. Rękawy jej białej koszuli były całe umorusane zaschniętą krwią. Miała bliznę na szyi w miejscach, gdzie wbiły się kły Nagini i była tak zwyczajna i tak piękna jak zawsze.
Przelała część zawartości garnka do glinianego kubka, odeszła od kuchenki i przysiadła się obok niego na pryczy.
- Trochę tak, ale wychodziłeś z gorszych tarapatów.
- June, ja...
- Twoja ręka gnije, Draco, wiesz?
Zszokowany spojrzał na swoją lewą dłoń i nagle odkrył, że po czubki palców była czarna. Przełknął ślinę i drżącą ręką zaczął podwijać rękaw, kawałek po kawałku, z sykiem okrywając kolejne warstwy razem z przyczepioną do niech skórą. Drażnienie materiałem paliło mu nerwy, miał ochotę zwymiotować i było mu słabo, ale tym razem nie od bólu, a widoku, który zastał.
CZYTASZ
Dramione - Czysta Heroina
FanfictionWśród Zakonu roznosi się plotka o próbie samobójczej Dracona Malfoya, prokuratora Nowego Porządku. Grupa Hermiony, Ginny i innych walczących członków Zakonu zamierza skorzystać z okazji i uderzyć osłabiony Malfoy Manor, aby odbić zakładników, którzy...