– Charles, z całym szacunkiem, ale prosisz mnie o zbyt wiele – westchnął ciężko.
Ten dzień nie zaczął się zbyt dobrze dla Lawrence'a. Obudził go telefon od Iversona, który wydzwaniał do niego sześć razy dopóki ten łaskawie nie odebrał. Wadą, a zarazem zaletą Charlesa była umiejętność nie odpuszczania za pierwszym razem, lecz tym razem Lawrence miał ochotę go wyklinać za wszystkie czasy.
– To tylko pierścionek – stwierdził, jakby opowiadał o pogodzie.
Mężczyzna podniósł się z łóżka. Wyszedł z sypialni, prawie wywracając się o buty.
– Kto to, to kurwa, postawił? – burknął pod nosem.
Powinien być zły tylko sam na siebie. Gdy wrócił od Charlesa o późnej porze nie myślał o tym, żeby zdjąć je w przedpokoju. W tamtej chwili pragnął tylko, jak najszybciej się położyć i zasnąć. A jeszcze musiał wziąć kąpiel. Nie lubił pracować w nocy. Po pewnym czasie zaczął zauważać minusy tej pracy.
– O czym ty mówisz? – głos przyjaciela sprawił, że się ocknął.
– Co? Nic. Tak lubię czasami pogadać sam do siebie. Jedyna osoba na tym samym poziomie inteligencji, co ja. Polecam.
Śmiech Charlesa rozbrzmiał w słuchawce. Rzadko kiedy ostatnio się śmiał, więc ucieszyła go taka reakcja.
– Coś ty brał?
– Za dużo przebywam z Pandorą – odpowiedział bez zająknięcia.
– No i przez najbliższe tygodnie raczej to nie ulegnie zmianie – odparł z rozbawieniem. Ale jakoś Lawrence'owi nie było do śmiechu. – Idź z nią do jubilera i załatw ten pierścionek, proszę cię.
– I co jeszcze? Obrączki? Czy mamy powiedzieć tej córeczce Vossa, że obrączki musieliśmy sprzedać? – prychnął.
Spodziewał się jaką dostanie odpowiedź, ale chęć dogryzania Charlesowi była silniejsza od niego.
Skierował kroki do przestronnej kuchni. Marmurowy blat przypominał z wyglądu literę L. Ciemne szafki kontrastowały z białymi ścianami. Lawrence uwielbiał minimalizm, a czarny kolor wręcz idealnie odzwierciedlał jego duszę. Podszedł do lodówki i otworzył ją. Przyglądał się przez chwilę produktom, które miał. Nie widział nic co z chęcią by zjadł. Powinien już dawno wybrać się na jakieś zakupy, ale brakowało mu czasu na takie zwyczajne czynności. Jego życie różniło się od tego, którego prowadzili ludzie, których napotykał na ulicy.
Nie przychodziło mu do głowy nic wyjątkowego, co mógłby zjeść. Nie lubił robić czegoś na łatwiznę. Oczywiście, że mógł pójść do jakieś restauracji, która też serwowała śniadania albo coś zamówić, ale tym razem chciał zrobić coś sam. To był jeden z nielicznych dni, gdy poranek należał tylko do niego, a wtedy stawiał na swoje potrzeby.
– No w sumie to możecie tak powiedzieć. Wtedy wyjdziecie na jeszcze bardziej zakochanych. Z tego co wiem, ona kocha takie historie. Nie zdziw się, jak się popłacze – parsknął.
Lawrence całkowicie zapomniał, że dalej rozmawiał z przyjacielem na temat tego jakże bojowego zadania, które od niego dostał. Nie wyobrażał sobie tego dnia dobrze, więc stwierdził, że pocieszy samego siebie zrobieniem jajecznicy.
– Równie dobrze Pandora sama mogłaby kupić sobie pierścionek albo wybrać jakiś swój. W końcu to kobieta, na pewno jakieś ma. – Wyjął trzy jajka i położył je na blacie. Wziął jeszcze szynkę i pomidora.
– Do cholery, macie udawać małżeństwo. Las Vegas jest mniejsze niż ci się wydaje. Na nią możecie wpaść w każdym momencie. Nie uważasz, że to będzie dziwne i podejrzane jak ta dziewucha zobaczy Pandorę, która sama sobie kupuje pierścionek zaręczynowy? Rozumiem, że jej nie lubisz ale chociaż zacznij ją tolerować, Farrington.
CZYTASZ
Cursed Game
Romance❝Carum est, quod rarum est.❞ Las Vegas to miasto gdzie pomiędzy zwykłymi ludźmi czają się Złoczyńcy, którzy z natury kochają grzeszyć. Przedstawienie czas zacząć.