Jechały wolno. Ściemniało się, a droga przez las była niebezpieczna. Choć Lavia i Rawena chciały jak najszybciej znaleźć bezpieczne miejsce na nocleg, koniom ewidentnie się nie spieszyło. Przy każdym mocniejszym pociągnięciu wodzy lub uderzeniu w bok klacze stawiały opór przed kłusem. Rawena była zdumiona stanem koni. Przez kilka dni bez opieki powinny być bez życia, a te poza ogólnym rozleniwieniem wydawały się kompletnie zdrowe. Lavię zastanawiało jednak co innego. Obie kare klacze miały bardzo zadbane grzywy, zaplecione w staranne, drobne warkocze. Czytała podania o takich przypadkach i wiedziała co to oznaczało, ale wierzyć nie chciała.
Zaczął padać deszcz. Na rostaju dróg obrały północny kierunek. Stamtąd było już widać wzgórza, a jedno ze wzgórz prezentowało ścianę z obiecująco wyglądających jaskiń. Dziewczyny nie wybrzydzały. Tam miały zamiar przenocować.
Tuż przy jaskini, gdy już schodziły z koni, usłyszały huczenie, zaraz potem, tuż nad ich głowami bezgłośnie przeleciała szaro-upierzona sowa.
- To pierwszy ptak od dawna jakiego widzę. Stęskniłam się za ich widokiem. - Powiedziała, uśmiechając się Lavia.
- Ja też! - Rawena prawie krzyknęła z wrażenia.
W jaskini rozpaliły ognisko i ułożyły wokół niego mokre ubrania. Nakarmiły i napoiły konie, a w końcu same miały czas na wieczerzę.
- Powinnyśmy zostawić wartę. Jak myślisz, Lavia? Ja mogę zostać jeszcze chwilę. Jak zrobię się śpiąca, to obudzę ciebie i się zamienimy.
- Nie, Rawena. Widać po tobie, że jesteś równie wyczerpana co i ja. Pójdźmy obie spać, myślę, że i tak będziemy spać czujnie.
- Hmm, no nie wiem. Rozpaliłyśmy ognisko. Widać nas co najmniej na tysiące sążni stąd. Zostanę na warcie. Spróbuję przynajmniej nie zasnąć przez jakiś czas.
- Masz rację. Ja nie dałabym rady teraz. Obudź mnie, gdy będziesz chciała się zmienić.
- Tak zrobię. Dobranoc.
Lavię nie obudził dźwięk, raczej wyczuła zagrożenie. Otwarła oczy i podniowszy się, rozejrzała dookoła. Ognisko jeszcze się paliło, ale Rawena najwyraźniej usnęła, bo jej głowa nieruchomo opierała się o ścianę jaskini. Wydało jej się, że słyszy szepty.
- Rawena! - Wyszeptała, choć niemal głośno. - Obudź się!
Rawena otwarła oczy. Od razu zorientowała się w sytuacji. Odwróciwszy się, sięgała po kołczan, gdy nagle usłyszały świst. Strzała przebiła przedmiot, tuż przy dłoni dziewczyny.
- Nie waż się ruszyć! - Zaryczał ciężki, męski głos. - Jak któraś się ruszy, to zabiję!
Rawena zaklęła szpetnie, ale nie było sensu próbować raz jeszcze sięgnąć po strzały. Do jaskini wpadło już piecioro mężczyzn, a dwoje z nich kierowało napięte łuki prosto w ich stronę.
- Ręce w górę i powoli wstać! - Rozkazał ten sam głos. Należał do żylastego mężczyzny. Wyglądał na znacznie starszego od reszty bandy, ale bynajmniej nie mniej groźnie.
- Czego chcecie? - Odezwała się Lavia. - Złota? Nie mamy. Ani niczego, co mogłoby was interesować.
- To się jeszcze okaże! Mnie już interesujecie! - Odpowiedział jej gardłowym głosem któryś z bandytów stojących z tyłu.
- Zamknij się, Matthias! Nie macie złota? Akurat. Nie wyglądasz mi na biedną. Konie też są nie byle jakie. To jedna z najdroższych ras. Znam się na tym, więc nie próbujcie robić ze mnie idioty. - Przerwał na moment, ale nie doczekawszy się odpowiedzi dodał. - Dwie samotne dziewczyny, błąkające się na niebezpiecznej ziemi. Brzmi jak szpiegostwo, co sądzicie chłopcy?
- Zdecydowanie! - Wyryczał któryś z łuczników.
- Wytłumaczymy wam. Tylko opuście broń. - Odezwała się Lavia spokojnie.
- Daj spokój, Lavia. Nie ma sensu im nic mówić! - Wtrąciła Rawena.
- Nie nam się będziecie tłumaczyć. - Odpowiedział im znużonym głosem przywódca bandy. - Tylko naszemu Panu. On zdecyduje co z wami dalej. Chociaż nie sądzę, by czekało was coś miłego. - Odwrócił się i kierując w stronę wyjścia rzucił jeszcze: - Matthias, związać je i na koń!
- Tak jest! - Odpowiedział ten nazywany Matthiasem, podchodząc do Raweny z paskudnym uśmiechem.
- O nie ma mowy! - Krzyknęła nagle dziewczyna i dała mu z całej siły w nos.
- Ty suko! - Wycharczał tamten zalewając się krwią i chwiejąc się na nogach.
- Nie strzelać! - Krzyknął ten starszy, widząc napięte łuki swoich kompanów.
- Rawena, uspokuj się! - Krzyknęła Lavia. Zapanował chaos. Każdy przekrzykiwał każdego. Matthias, który już stanął pewniej na nogi właśnie oddał dziewczynie cios prosto w brzuch. Tamta aż padła na kolana z bólu. Lavia nie wytrzymała. Chcąc stanąć w obronie przyjaciółki już rzucała się w stronę Matthiasa. Ten odwrócił się jednak i zdążył odepchnąć ją na ziemię. Tak mocno, że aż zahuczało. W tym czasie Rawena zdążyła już wstać i szarpała się właśnie z tym starszym. Mathias ruszył w ich stronę i znów uderzył dziewczynę. Starszy już wiązał jej ręce. Tej jednak udało się jeszcze wyprostować i kopnąć młodego prosto w krocze. Z bólu Mathias nieświadomie zrobił kilka kroków wstecz. W cholewie buta miał ukryty sztylet. Leżąca tuż obok niego Lavia zauważyła to. Zauważył to też jeden z łuczników, już wiedział co stanie się dalej.
- Matthias! - Napiął łuk i wystrzelił, ale strzała odbiła się echem o ziemię.
- Nie strzelać mówię! Schować te łuki! - Darł się starszy.
Matthias nie był jeszcze w stanie zareagować w żaden sposób. Dziewczyna wstawała już sięgając po sztylet. Nagły cios w twarz. Mocny. Bolało, a po wargach spływała stróżka krwi. Ale to nie Matthias ją uderzył. Kto? Stał nad nią. Nie widziała dobrze jego twarzy. Był wysoki i barczysty. Z jego twarzą było coś nie tak. Teraz nie mogła dostrzec co takiego.
CZYTASZ
PIĄTA KSIĘGA
FantasyPo tragedii jaka spotyka dwa największe kraje - Skandię i Antrikę, wszystko się zmienia. Mityczna przepowiednia zaczyna się spełniać, a świat nie jest już domem jedynie dla ludzi. Nadchodzi czas, w którym jedyną nadzieją dla wszystkich ras będą Wied...