Rozdział 5

275 4 0
                                    




Jeremiah

Kłujący ból głaskał mój kark niczym czuły kochanek.

Przebrzydły, wyjątkowo zdradliwy obiekt westchnień, szeptał do naszych uszu błagalne słowa, pragnąc byśmy uraczyli go śpiewem w postaci agonalnych jęków bądź nasmarowali suche ciało balsamem spowitym z posoki. Cóż, wykrzesana z cierpienia sympatia, nie była ucieleśnieniem samolubności. Nie. Finezyjnie scałowywała z naszych płatów skóry męczarnie, aby następnie zastąpić je obrzydliwą biżuterią w postaci bladych, nierównych blizn. Blizn, jakie inne osobliwości łaknęły, wręcz przyjmowały je z niebywałą ochotą, lecz ja nie należałem do kustoszy tych jakże wyuzdanych kosztowności, dlatego też stale zakrywałem ich blask matowym tuszem.

— Naprawdę świetna robota.-rzekłem, podziwiając miejsce, jakie kiedyś było pomnikiem mego ucieleśnienia, lecz teraz przeobraziło się w płótno, na którym z dumą gościł malunek. —Jak zawsze zresztą.

Dostrzegłem jak to niezbyt znaczące pochlebstwo rozluźniło spięte poliki blondyna, który, zdejmował czarne, lateksowe rękawice, lecz sielankowy nastrój był widocznie zbyt mało życzliwy, aby udzielić się również Connorowi, ponieważ ten niemalże natychmiast zmarszczył swe gęste, brwi.

— Widać tu dużo niedociągnięć. —odparł tonem, który bez wątpienia był podkoloryzowany satyrą. — Cieniowanie strasznie amatorskie, natomiast kreski...

— Są równiejsze, niż ty formowałeś w przeszłości. —przerwał mu w ciągu sekundy, ponieważ każda pojedyncza sylaba, jaka wypływała z ust bruneta nadaremnie próbowała rozkruszyć drzemiącą w młodym mężczyźnie manie dotyczącą doskonałości. — Ale mimo wszystko jestem wdzięczny za opinie profesjonalisty.

— Cieszę się, że ty jako jedyny doceniłeś moje umiejętności. — oznajmił teatralnie się przy tym, kłaniając. —Mimo wszystko nadal uważam, że powinieneś wytatuować sobie imię Diyan.

— Dlaczego? — zapytałem, mimowolnie, mimo iż czułem smak odpowiedzi na języku, starając się nie skrzywić się na jej gorycz.

— Pasowałoby. — przyznał, ozdabiając swoją wypowiedź uśmiechem, który zdecydowanie nie był uosobieniem uprzejmości. — Jej miłość musi być tak samo trwała jak ten pieprzony tusz, skoro postanowiła zaprosić cię na swój ślub.

Walczyłem, żeby nie przymknąć powiek, gdyż byłem tchórzem, który bał się wyjść na spotkanie z wytworzonym przez wyblakłe wspomnienia obrazem blondynki. Blondynki, która była pewna, iż wbija me serce szpony pogardy, czując jego ciężaru na dłoni, lecz skutecznie rozwiałem naiwne wątpliwości, gdyż zamiast tego cudownego doświadczenia, podarowałem jej podmuch wiatru w postaci nicości.

— Nie chwaliłeś mi się. — podłapał temat Gabriel, który nieustannie sprzątał stanowisko-Zamierzasz się wybrać?

— Oczywiście, że tak. — powiedziałem, barwiąc swą wypowiedź sarkazmem.— Przy okazji, jak będę podawał rękę jej potencjalnemu mężowi, zapytam się go, czy wciąż pali, ponieważ tak bardzo lubiła wychodzić na wspólnego papierosa po seksie.

— Lepiej upewnij się, czy jest głuchy. — -oznajmił Connor, siadając na parapecie, natomiast jego nieuwaga była na tyle duża, iż przyczyniła się do zrzucenia kilku książek, których grzbiety po spotkaniu z podłogą wydały z siebie głośny huk. — Wątpię, iż jej cholernie wkurzający śmiech uległ poprawie.

Młody mężczyzna spojrzał na Raelliego chcąc podzielić się z nim najszczerszą żartobliwością. Żartobliwością, która zamiast zatrzymać się przed posklejanymi od łez rzęsami, odgarnęła ich fakturę niczym najdelikatniejszy, materiał, aby nareszcie nabłyszczyć te jakże smutne miejsce, jakim były jego brązowe tęczówki.

L'omertàOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz