Kaeya mocniej zacisnął dłonie w pięści, gdy Albedo usunął następną drobinę szkła z jego pleców. Wziął się on za następną, którą wyciągnął bez ostrożności jak poprzednią. Ciemnowłosemu mężczyźnie łzy napłynęły do oczu przez ból jaki przez to odczuwał.
- Możesz być delikatniejszy?! - syknął wściekle, mając dosyć okrutności swojego przyjaciela.
- Nie jestem lekarzem, tylko alchemikiem i nie wiem jak ostrożnie usuwa się szkło z ciała - powiedział w swojej obronie. - Przyznam jednak, że twoje plecy nie wyglądają zbyt dobrze... Będzie lepiej jak na tym zaprzestanę...
-Ugh... Nie wiem skąd przyszedł pomysł do głowy tej kobiecie, aby wbijać w moje plecy roztłuczone szkło, ale wydaje mi się to podejrzane, że się wycofała od razu po zrobieniu tego razem z tym gościem... To dosyć dziwne.
- Może dlatego, że wykonała zadanie, którego ja nie chciałem zrobić...- Odezwał się po chwili namysłu. Miał nadzieję, że dawka substancji jaką otrzymał Alberich mu nie zaszkodzi. W końcu niewiele mogło jej się znaleźć na odłamkach. - Moja mistrzyni.... Przybyła tu, aby przeciągnąć mnie na stronę Zakonu Otchłani, ale nie udało się jej. Chciała abym podał tobie lub Dainsleifowi nieudane lekarstwo, które miało przyśpieszyć rozwój klątwy... Na szczęście do twojego organizmu trafiła raczej mała dawka i ci raczej ona nie zaszkodzi...
-Nawet jakbym dostał dużą dawkę tego świństwa to wydaje mi się, że raczej nic mi się nie stałoby... Jestem przecież pokoleniem i wiele dzieli mnie od moich zaklętych przodków.
- No tak, masz rację - przyznał alchemik. Zdjął z siebie plecak i zaczął go przeszukiwać w celu znalezienia czegoś czym mógłby opatrzyć rannego. Nie posiadał niestety niczego co nadawałoby się do takiego przeznaczenia.
- Co tam szukasz? - zapytał ciemnowłosy, odwracając się w stronę drugiego mężczyzny. Zauważył, że prawa powieka Kreideprinza bezwładnie opada do połowy oka. - Twoje oko... A raczej powieka.
- Coś z nią nie tak?
- Opada. - odpowiedział na pytanie, rozwiązując sznurki swojej przepaski, którą chwilę później zdjął. Jego wcześniej nie widoczne oko wciąż było ukryte pod grzywką. Próbował ją założyć Albedo, ale ten się odsunął.
- To nie nie jest żadna poważna rana, więc nie ma potrzeby... - nie dokończył zdania, ponieważ palec Kaeyi znalazł się na jego ustach.
- Rana to rana, każdą trzeba się zająć w odpowiedni sposób. Może nie jest ona jakąś zagrażająca życiu, ale wyglądasz przez to mniej atrakcyjnie. - Przy użyciu siły założył blondynowi przepaskę na oko bez jego zgody. - Teraz wyglądasz wiele bardziej atrakcyjnie niż wcześniej... Tylko nie próbuj jej ściągać. To prezent ode mnie.
- Niech ci będzie... - zgodził się niechętnie na nie potrzebne zakrywanie tej części ciała.
- Przydałoby się już wracać do Dainsleifa... Wolę jak najszybciej trafić do Liyue Harbor, aby jakiś specjalista zajął się moimi biednymi plecami - Alberich uśmiechnął się, ubierając na siebie rozerwane i poplamione krwią ubrania na górną część ciała. W odpowiedzi alchemik przytaknął skinięciem głowy. Założył na siebie plecak i poszli w stronę z której przyszli. Drogę w większości przebyli w ciszy, tylko co jakiś czas wymieniali między sobą słowa "Czy wszystko w porządku?" lub "Jak się czujesz?". Zajęła ona nie całą godzinę, a gdy dotarli na miejsce ciemnowłosy wziął się za budzenie Dainsleifa.
- Hej... Wstawaj... Musimy pilnie iść do miasta - powiedział, delikatnie nim potrząsając.
- Mhh... Daj mi chwilę - wymamrotał I przewrócił się na drugi bok.
- Pośpiesz się lepiej bo Kaeya jest ranny i potrzebuje pomocy medycznej.
- Słucham? - Taka informacja od razu go rozbudziła jak kubeł zimnej wody. - Jak to ranny?
- Um... Gdy spałeś to zbierało się na deszcz, więc poszedłem poszukać Albedo. Ma on uczulenie na deszcz i się o niego zmartwiłem... Bardzo dobrze zrobiłem znajdując go, ponieważ prowadził walkę z dziwnym stworzeniem, które władało żywiołem hydro. - Kaeya zaczął opowiadać wcześniejszą zaistniałą sytuację bez przerwy na wzięcie oddechu. - Był na przegranej pozycji i z tego powodu dołączyłem do walki... Szło mi naprawdę nieźle, ale głupia baba, która okazała się być Rhinedottir wbiła mi w plecy roztłuczone szkło. Chwilę później upadłem na nie i teraz odłamki szkła są jeszcze głębiej we mnie wbite... Po tym się wycofali.
- Jesteś na tyle cenny i ważny, że nie powinieneś ryzykować tak własnego życia w celu uratowania czegoś ci nawet nie jest człowiekiem - odparł wyższy blondyn po wysłuchaniu opowieści księcia. Szybko napotkał niezadowolony wzrok obydwóch towarzyszy, więc dodał. - Podziwiam cię jednak z drugiej strony za takie poświęcenie. To czyn godny prawdziwego i dobrego władcy.
- Dziękuję za komplement, ale mam prośbę. Przestań dogryzać Albedo - poprosił, widząc jak gotuje się od środka że złości przez słowa jakimi został nazwany. - Nie zasłużył ani trochę na takie traktowanie. Nie spowodował kataklizmu i nie uległ prośbie własnej matki.
- Jak tak sobie życzysz książę to przestanę. - zgodził się strażnik konarów. Dalej jednak nie zamierzał e pełni zaufać alchemikowi z powodu jego powiązania z Rhinedottir. W każdej chwili mógł zostać jej pacynką i dlatego jest lepiej zawsze zachować ostrożność.
- To na co czekamy? Idziemy już w stronę miasta? - zapytał ciemnowłosy, a gdy otrzymał zgodę obydwóch mężczyzn to ruszyli w jego kierunku. Zanim dotarli do Liyue Harbor minęło klika godzin w ciągu których Alberich zdążył się gorzej poczuć. Nic w tym dziwnego, ponieważ wiele kawałków szkła wciąż znajdowało się w jego ciele. Na dodatek rana nie została w żaden sposób opatrzona, co spowodowało przylegniecie materiału koszuli do skóry. Nie należało to do przyjemnych uczuć. Od razu pokierowali się w stronę apteki, gdy znaleźli się w mieście.
- W czym... Qiqi może wam... Pomóc? - zapytała powoli dziewczynka o fioletowych włosach. Gdyby się nie odezwała, najpewniej nie zauważyliby jej.
- Witaj dziewczynko czy mogłabyś przyprowadzić kogoś dorosłego? - Albedo wskazał palcem w stronę Kaeyi. - Jest ranny i nie jest to widok dla dzieci.
- Qiqi rozumie... Qiqi może - po tych słowach dziecko znikło za drzwiami, które znajdowały się w pomieszczeniu. Po nie całych pięć minutach wróciło z mężczyzną o zielonych włosów i wężem owiniętym wokół szyi.
- Dzień dobry państwu... Jestem doktor Baizhu... Qiqi przekazała mi, że ktoś tu jest ranny. - odezwał się poprawiając swoje okulary. Na pierwszy rzut oka nikt nie wyglądał na takiego.
- Chodzi o mnie - Alberich odwrócił się tyłem, aby pokazać gdzie znajduje się rana. Z trudem zdjął z siebie koszule, ponieważ przylepiła się ona do skóry z powodu zaschniętej krwi. Baizhu od razu zasłonił dłonią widok dziewczynce.
- Qiqi... Widziała.
- Uh?... Nie wygląda to za dobrze... Trzeba zająć się tym jak najszybciej - oznajmił doktor, zaprowadzając go do pokoju z którego niedawno wyszedł. Przed wejściem zatrzymał się jeszcze, aby przekazać informacje obydwóm blondynom. - Po zbadaniu pacjenta wrócę i poinformuje was o jego stanie.
- Będę czekał cierpliwie panie doktorze - zapewnił Dainsleif, zwracając się chwilę później do alchemika. - Idź zakup jedzenie i załatw jakąś nową koszulę dla pana Albericha.
- Słucham?
- Zadeklarowałeś kilka godzin temu, że po nie pójdziesz, więc to zrób. Przy okazji załatw nową odzież dla księcia, ponieważ jego aktualna nie nadaje się do dalszego użytku. - wytłumaczył swoją prośbę, a raczej rozkaz. Kreideprinz bez słowa opuścił aptekę, aby mieć spokój od kolesia, który pojawił się tak naprawdę znikąd. Chociaż wolał zostać i dowiedzieć jaki jest stan Kaeyi to nie dałby rady wytrzymać w jednym pomieszczeniu z tym przemądrzałym człowiekiem.
CZYTASZ
𝙿𝚛𝚒𝚗𝚌𝚎 𝙺𝚑𝚊𝚎𝚗𝚛𝚒'𝚊𝚑
FanfictionKhaenri'ah jest według wielu uważane za martwe. W końcu zostało ono zniszczone podczas wojny archonów, a jej cała ludność została zaklęta i przemieniona w "Hilichurle". Nie licznym jednak udało się uniknąć tego tak straszliwego losu. Jednym z takich...