Rozdział 16

315 31 16
                                    

Stanął przed drzwiami do luksusowego hotelu. Przez chwilę wahał się, lecz po stwierdzeniu, że i tak nie ma innego wyboru, ruszył przed siebie. Drzwi automatycznie się otworzyły, a on skierował się w stronę schodów.

- Przepraszam, ma pan rezerwację? - usłyszał piskliwy głos jednej z recepcjonistek. Odwrócił się w jej stronę. Na początku chciał odpowiedzieć chamsko, spiorunować ją wzrokiem i odejść, jak gdyby nigdy nic.

- Ja tylko do przyjaciela. Muszę mu podrzucić parę papierów, a za godzinę nie będzie mnie na miejscu - uniósł plik kartek spiętych spinaczem tak, by kobieta mogła je zauważyć.

- Jasne, rozumiem - z pogodnym uśmiechem kiwnęła głową i powróciła do przeglądania czegoś w komputerze. Zaśmiał się pod nosem. Stwierdził, że na górze szybciej znajdzie się za pomocą windy. Minął schody i wszedł do niej. Wybrał odpowiednie piętro.

Gdy już był na docelowym poziomie, wysiadł i zaczął stawiać kroki w stronę tych jedynych drzwi które go interesowały. Wiedział, że drzwi będą otwarte. Widział spanikowanego Cole'a, który za wszelką cenę będzie chciał opuścić budynek. Znając go już tak długo, był przekonany, iż ten w przypływie emocji ich nie zablokował, więc miał tylko ułatwione zadanie. Stanął przed drzwiami. Naparł na klamkę, która - tak, jak zakładał - ustąpiła mu bez żadnego oporu. Ronin cicho stawiając kroki, wszedł do pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi. Rozejrzał się, chcąc mieć pewność, że nikogo tam nie zastanie. Ostrożnie ruszył przed siebie, starając się zostać nie wychwycony i nie wydać zbyt głośnego dźwięku. Wszedł do łazienki - nic. Żadnych śladów walki czy czegokolwiek innego. Jedynie parę płynów do kąpieli na wannie, kostka mydła i kosmetyczka na umywalce. Serio jakichkolwiek podejrzanych przedmiotów i innych rzeczy, które mógłby wskazywać na niepokojące wydarzenia, jakie mógłby mieć tu miejsce.

Opuścił więc ubikację, zmieniając kurs w stronę sypialni. Znał na pamięć rozkład tego pokoju. Poza tym, nie był on jakoś wybitnie wielki, a ze względu na małą ilość pomieszczeń, wszystkiego idzie się domyślić. Otworzył rozsuwane drzwi i wtedy ujrzał Smitha, zawiniętego w kołdrę aż po sam czubek nosa z potarganymi włosami. Fragmenty jego nagiej, cynamonowej skóry wychylały się zza rąbków ciepłego okrycia. Wyglądał jakby spał zupełnie naturalnie, a nie jakby sen ten wywołany został przez dość silne, długo działające leki. Mężczyzna rozejrzał się. W kącie dostrzegł małą, pustą strzykawkę. Sięgnął do kieszeni swoich spodni i wyjął z nich silikonową rękawiczkę i założył ją na dłoń. Złapał w palce plastik i dokładnie obejrzał. Wyglądała na zużytą, a w środku pozostało parę kropel cieczy. Wiedział, co tu się stało. Ubrania leżały porozrzucane po podłodze, a puchaty dywan, który w zamyśle powinien leżeć obok łóżka, leżał pod nim. Schował igłę do niewielkiego woreczka strunowego i schował spowrotem do kieszeni, uprzednio ściągając rękawiczkę i pakując ją w ten sam worek.

Złapał za pierwszą lepszą koszulkę. Wszystkie rzeczy, jakie miał przy sobie Kai, Cole uprzednio spakował, gdy tylko udało mu się go uśpić. Nie wiedział jednak, że chcąc pomóc chłopakowi z szybszym opuszczeniem tego miejsca, tak naprawdę ułatwił sprawę Roninowi. Nie wiedział, że Morro już od dawna rozeznany był w temacie. Dowiedział się, że Brookstone stchórzył, nie wykonał zadania i do tego nic mu o tym nie powiedział.

Czarnowłosy miał ludzi w wielu miejscach. Załatwiał ich sobie kiedy w danym obszarze dostawał najwięcej zleceń. Los Angeles to było tylko jedno z niewielu miejsc, gdzie można było napotkać jego szpiegów. Ronin sprawował głównie w tym miejscu, więc do tego hotelu drogę przebył dziesięciominutowym spacerkiem od swojego domu. Nie musiał długo myśleć, jak zabierze nieprzyjemnego chloapka. Nie mógł wyjść od tak głównym wyjściem, z nim na rękach oraz jego torbą. Musiał uciec od góry, tak by nikt z obsługi oraz gości go nie przyłapał. A najlepszym takim wyborem było nic innego jak dach. Poprosił Klausa, by wysłał po niego jeden z helikopterów. Widok ten nikogo nie zaskoczy, w tym mieście lata ich pełno. W szczególności, jeżeli będzie miał on logo znanego programu telewizyjnego, nikomu nie będzie wydawało się podejrzane, a jemu ułatwi to wydostanie się stąd. Westchnął i zaczął nakładać na jego nagą klatkę piersiową ubranie. Trochę się z tym namęczył, gdyż ciało Smitha pod wpływem grawitacji, co chwilę opadało spowrotem na materac. Niezręcznie się czuł, nakładając na niego spodnie. Ku jego szczęściu, nie musiał męczyć się z bielizną. Odetchnął z ulgą, kiedy to ostatni skrawek materiału zakrył skórę.

Podniósł go delikatnie. Nie chciał zrobić mu krzywdy, wykonywał swoje obowiązki, a więc zarzucił do sobie na ramię niczym worek ziemniaków, złapał za jego torbę i ruszył do wyjścia. Uchylił drzwi i rozejrzał się po korytarzu. Była pora obiadu, a więc sporą część gości zapewne spożywała posiłek w hotelowej restauracji. Nie wiedział jednak czy miał wchodzić po drabince czy po schodach. Obie te opcje bowiem prowadzą na dach. Zdecydował, że mimo wszystko nie ma ochoty targać i bagażu i chłopaka po drabinkach, więc wybrał drugą opcję.

Wdrapał się po stopniach. W jego oczy rzucił się biały helikopter, a w nim Chen - jeden z lepszych pilotów, jakich Morro posiadał. Był staruszkiem, którego nie interesowało, co robi jego pracodawca. Interesowały go tylko jego pieniądze i że płaci mu w porę. Niektórzy wolali na niego Mistrz Chen, chwaląc jego umiejętności lotnicze. Nie był zbyt rozmowny. Mało było o nim wiadomo. Jedynie można było rozmawiać z nim na temat szachów, telewizji i krzyżówek. Czasem bąknął coś na temat swojej córki, ale wiedziano tylko tyle, że jest dorosła. Nie wtrącał się zbytnio po co i dlaczego, po prostu gdy dostawał rozkaz, wykonywał go i nie dyskutował. Nie był groźny, ani niemiły. Raczej spokojnym, starszym panem, którego nie kręcą młodzieżowe tematy. Wsiadł do pojazdu i zamknął za sobą masywne drzwi. Ułożył Kai'a na siedzeniu, zapinając pasami i upewniając się, że jego głowa nie lata na boki.

- Witaj, mistrzuniu - podał rękę Chenowi. Ten odwzajemnił uścisk, uśmiechając się marnie.

♧︎︎︎

- Cholera - zirytowany Cole trąbił w klakson wynajętego samochodu. Chciał zajechać do wypożyczalni oddać wóz, zamówić taksówkę i czym prędzej się ulotnić. Jednakże, duże miasto równa się duże korki i ruch drogowy. Od piętnastu minut stał w długim paśmie samochodów i innych pojazdów. Westchnął głośno.

Miał dość dzisiejszego dnia. Dość siebie, dość każdego, kto go otacza. I miał dość swojej pracy. Swojego życia. Czuł się przyciśnięty do muru. Jakby stał pomiędzy młotem, a kowadłem. Poniekąd tak było. Dawno nie znalazł się w tak tragicznej sytuacji, w jakiej był teraz. Zakochał się w osobie, którą miał pozbawić życia. Dał mu nadzieję na coś więcej. Dostał zlecenie, by wykończyć go psychicznie, ale tego było za wiele. Czuł się źle sam ze sobą, brzydził się siebie. Patrząc w lusterko samochodu, miał ochotę krzyczeć, bic, szarpać, drapać, wyrządzić sobie krzywdę. Nie powinien się zgadzać. Powinien wybrać inną drogę życia. Chciał znaleźć miłość, mieć dziecko, chciał mieć rodzinę. Dać jakiemuś małemu istnieniu to, czego on sam nigdy nie miał. Ale wiedział, że demony przeszłości by go ścigały. Od tego nie da się do końca uwolnić.

Morderca zawsze pozostanie mordercą.

A on nim był.

︎︎︎

Woo rany, ktoś mnie tu jeszcze pamięta?
Strasznie przepraszam, że musieliście tyle czekać. Rozdział miał się pojawić w sierpniu, jak zwykle, co miesiąc, ale wydarzyło się coś, przez co miałam ogromny zastój pisarski. Zaskoczę Was, ale postaram się wrócić na stałe, misie

Taca na opinie --> ____________

[1127 słów]

Pozdrawiam,

~ Wasz Pokemon<33

𝖬𝗈𝗋𝖽𝖾𝗋𝖼𝗓𝖾 𝗎𝖼𝗓𝗎𝖼𝗂𝖾 || 𝖫𝖺𝗏𝖺𝗌𝗁𝗂𝗉𝗉𝗂𝗇𝗀Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz