Rozdział 4 - „Czerwona teczka"

1 1 0
                                    

To była dość długa droga, ale siła czterech łapek idealnie wystarczyła dwójce rodzeństwa dotrzeć do domu. Stali chwilę przed drzwiami. Czy czegoś się obawiali? Odpowiedz na to pytanie, nie jest aż taka prosta jak się zdaje. Nie chcieli tam trafić tej nocy, ale żadna lepsza opcja im nie została. Ciagle ich wzrok padał na drzwi, czekali aż któryś z nich odważy się wejść.
- To co, Panie przodem?
Zapytał cicho Smokey.
- A, może młodszy przodem?
Zaproponowała Betty.
- Nigdy nie słyszałem o takiej zasadzie.
- To pora na ten pierwszy raz, co nie.
Zapadła cisza. W końcu Betty odepchnęła lekko łapką drzwi, które się odtworzyły. W domu jak nigdy był porządek, oprócz sterty porozrzucanych kartek leżących na stole. Oboje byli zdziwieni, zawsze widzieli tam wielki bałagan. Smokey zainteresował się kartkami leżącymi na stole, ale do nich nie podszedł. Wolał ułożyć się w kłębek na swoim łóżku i odpłynąć (zasnąć) w pare sekund. Betty odrazu, cichutko poszła do swojego starego łóżka. Była wykończona swoim dziecinnym rodzeństwem i pracą, więc niebywale szybko zasnęła.
         Smokey próbował się ułożyć na materacu, lecz żadna pozycja nie wydawała się wygodna. Jednocześnie nie mógł przestać myśleć, o kartkach leżących na stole i o porządku pasującym w całym domu. Nie zajęło to dużo czasu, kiedy zdecydował się w końcu zaskoczyć z łóżka. Przechodząc przez korytarz upewnił się, czy napewno Betty oraz jego ojciec śpią. Dotarł do kuchni, która była połączona z salonem. Tam stał zagadkowy stół, który niezwykle intrygował Smokey'a. Wskoczył na krzesło, a następnie na stół. Na stole leżała czerwona teczka, a obok papiery adopcyjne. „Czy na prawdę ten człowiek, chce popsuć życie kolejnemu dzieciakowi?!" Ta myśl została z nim przez chwilę. Przesuną łapą teczkę, która zasłaniała dane osobowe adoptowanego dziecka. Nie mam bladego pojęcia, dlaczego czytał od dolu kartki. Przez krótką chwilę zastanawiał się jak to się stało, że adoptowane dziecko ma tą samą datę urodzin. Kiedy doszedł do samej góry, odpowiedz na to pytanie już była prosta. Nie jest prawdziwym Wilson'em, ani nie był. Jego prawdziwe nazwisko brzmiało Roberts... Jedyne dwa słowa, które wypowiedział to : „Nie możliwe". Chciał zgłębić temat swojej adopcji i upewnić się czy jest jakaś możliwość, że jego ojcem jest Edward Roberts. Pewnie zastanawiacie się, czy była taka możliwość. Tak, była. Po godzinie czytania papierów adopcyjnych, nawet stało się to pewne. Odkrył również umowę Roberts'a z ojcem Betty i Will'a. Spisali ją wiele lat temu, a dotyczyła dożywotniej pracy w laboratorium Starmor. Smokey podejrzewał, że wczoraj tutaj musiało dojść do spotkania tych dwóch, jak uważał kretynów. Cała noc upłynęła na czytaniu, rano Betty szukała Smokey'a po całym pokoju. Gdy obudził się ojciec Betty, jak zawsze z ogromnym kacem, wywalił dwójkę kotów na bruk zapyziałego Starmor.
- Gdzie ty byłeś?! Szukałam cię po całym korytarzu!
Mówiła wkurzona Betty.
- W salonie.
Chciał coś dopowiedzieć, ale Betty się wtrąciła.
- Powierz mi łaskawie, od kiedy ty śpisz w salonie!
Smokey nic nie odpowiedział.
- Odpowiesz mi? Czy będziemy tak sobie milczeć?
Pytała się Betty, coraz bardziej się denerwując.
Smokey nadal się nie odezwał, bał się jej powiedzieć czemu całą noc spędził w salonie. Chyba nie był jeszcze gotowy, by powiedzieć Betty o czym się dowiedział zeszłej nocy.
- Aha, czyli będziemy sobie milczeć. Świetnie, napewno w ten sposób przestaniemy być tymi sierściuchami!
Betty wzięła trzy głębokie oddechy i się uspokoiła. W czasie drogi, nie odezwali się do siebie ani razu. Gołym okiem można było zauważyć, że jakaś wstrętna myśl prześladuje szarego kotka. Po chwili zastanowienia, znów odezwała się Betty.
- Smokey co jest?
- Nic...
- Proszę, nie rób ze mnie idiotki. Przecież widzie, że coś cię dręczy. Jestem twoją siostrą, mi możesz wszystko powiedzieć.
- Właśnie, że nie jesteś...
Powiedział ze łzami w oczach Smokey i odszedł w jakaś ciemną alejkę.

three catsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz