Rozdział 4

6 0 0
                                    


- To jest niepoważne! Ona jest nie poważna! Mam już dość, jak wróci przywiąże ją do kaloryfera! – wykrzykiwała Ginny, wykonując kolejne okrążenie wokół kanapy. Jej sfrustrowany głos komponował się z piskiem zaczarowanych kukułek, które głośno obwieszczały nadejście południa.

– Zamknąć się!– dodała i z pełną mocą kopnęła w najbliższą szafkę z zegarem. Regał trząsł się przez chwilę, wydając nieprzyjemny, skrzypiący odgłos. Po sekundzie kukułka wyskoczyła zza tarczy i wzmocniła swą pieśń.

- Spokojnie Gin. Nie ma co panikować. – łagodny głos Wybrańca nieco uspokoił rozszalałe zegarowe ptactwo, jednak nie ukoił nerwów Gryfonki.

- Spokojnie?- wysyczała, spoglądając na Harry'ego spod przymrużonych powiek.- Spokojnie? Znowu zniknęła, nie wiemy gdzie, ani na jak długo, a ty mi każesz być spokojną?

- On ci tylko podsuwa pewne rozwiązanie, które w pełni popieram, więc daj sobie spokój.- rzucił Ron nerwowo skubiąc haftowany obrusik pani Weasley. Jego stopa rytmicznie uderzała o posadzkę, drażniąc odgłosem ścieranej gumy.

- Nikt cię nie pytał o zdanie!

- A szkoda, może coś by dotarło do twojej wątpliwej inteligencji!

- Au!- jęknął rudzielec doczekawszy się gniewu siostry wymierzonego w postaci precyzyjnego ciosu poduszką. – Jak ja cię zaraz...

- No dobrze, wszyscy powinniśmy wziąć głęboki oddech. – Harry stanął między rodzeństwem i pojednawczo uniósł dłonie. – Będzie dobrze, głowa do góry.

Z pomiędzy zasłon wydobywało się jaskrawe światło. Jego promienie obijały się od lustrzanych buteleczek, zalewając pomieszczenie tysiącem barw. Zapach świeżych rogalików wypełnił cały dom, a dzwoneczki za oknem tańczyły radośnie, poruszane lekkim wiatrem. Mimo uroku chwili, dom wydawał się pusty, bez wyrazu. Brakowało w nim zasadniczego elementu. Brakowało Hermiony.

Ginny opadła na sofę i ukryła twarz w dłoniach. Jej długie, rude włosy spłynęły falami po piegowatych ramionach.

- Tak bardzo się martwię. Przecież wszystko było dobrze, radziła sobie.

-Gryfonka przetarła oczy dłonią.

-Coś musiało się wydarzyć.

- Na przykład?- rzucił sceptycznie Ron.

- Nie wiem!- krzyknęła szybko.-I nie mów do mnie więcej, bo to wszystko twoja wina.

- Moja?! –warknął oburzony rudzielec. Jego jasne oczy błyszczały intensywnie, okrągłe niczym monety i zastygłe w niedowierzaniu.

- Tak! Trzeba było jej wtedy nie zostawiać! Ale nie ty musiałeś w trybie natychmiastowym wyjeść wszystko co mieli w knajpie, zamiast jak cywilizowany człowiek poczekać na Hermionę!

- No chyba sobie jaja robisz! Myślisz, że się obraziła, bo zostawiłem ją samą na pięć minut? Wbrew temu co myślisz ona nie jest dzieckiem i nie potrzebuje obstawy dwadzieścia cztery na dobę! Nieraz znikała w podobny sposób, nie rozumiem gdzie tu jest moja wina!

Ginny zerwała się z sofy i znalazła tuż przy bracie. Zaciskając zęby, przyłożyła ręce w okolicy jego szyi. Z gniewnym grymasem na twarzy zaczęła dusić powietrze, lekko przy tym stękając. Robiła to z takim zaangażowaniem, że jej buzia oraz uszy przybrały barwę dojrzałego pomidora. Ron stał nieruchomo, znudzony przyglądając się poczynaniom siostrzy.

- Skończyłaś? – zapytał, unosząc lewą brew. Na reakcję czekał dobre cztery minuty.

- Tak. Przepraszam.- szepnęła zmieszana, odsuwając się lekko. Oblizała wargi, jakby chciała coś powiedzieć, jednak zrezygnowała sygnalizując to niezgrabną mimiką. Ze spuszczoną głową powolutku ruszyła w stronę schodów. Zatrzymała się na trzecim stopniu pozostając odwrócona tyłem do chłopców. Delikatnie pocierała balustradę i wodziła po niej kciukiem od lewej do prawej.

Iskry w mrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz