Rozdział 2

14 1 0
                                    


- Auć. Czyżby wujek wpadł z wizytą?

Blaise Zabini stał przed swoim najlepszym przyjacielem z kwaśną miną, balansującą między kpiną a współczuciem. W jednej ręce trzymał niedojedzonego batona proteinowego, a w drugiej kubek parującej herbaty lawendowej, przygotowanej przez panią Malfoy.

- Bezbłędna dedukcja, stary. Koniecznie naucz mnie swoich technik analizy myślowej, bo czuję się zagubiony.

- Nie dziwię się. Też czułbym się zagubiony gdyby podstarzały krewny skopał mi tyłek.

- Jeszcze słowo, a dostaniesz w dziób. – rzucił poirytowany blondyn.

Draco przycupnął w kącie ogromnej jadalni, z której na jego prośbę, skrzaty zabrały wszystkie meble. Od dwudziestu minut przyciskał zimny okład do oka, starając się zawczasu zmniejszyć opuchliznę. Czuł irytujące pieczenie skóry, jakby nadział się policzkiem na sosnowe igły. Nie bolało przesadnie, tylko cholernie wyprowadzało z równowagi.

- Chrzanić to. – warknął i rzucił okładem w najbliższą ścianę, po czym w skupieniu zajął się bandażowaniem zwichniętego nadgarstka. Blaise klapnął naprzeciw niego, wgryzając się ze smakiem w czekoladowego batona. W międzyczasie wyciągnął z kieszeni drugiego i podał blondynowi.

- Więc rozumiem, że trening udany?

W zamian przyjaciel poczęstował go spojrzeniem Bazyliszka.

- Jak nigdy. Wuj uznał, że dobrym pomysłem, będzie strzał w pysk z zaskoczenia. Właśnie tak odkryłem, że wrócił do Londynu. Potem zrugał mnie za brak czujności i proszenie się o kłopoty. Nie to, że była trzecia w nocy, a ja spałem spokojnie we własnym domu. Po tym miłym powitaniu, zwlókł mnie z łóżka i kazał przygotować salę do ćwiczeń. A wiesz co powiedział kiedy spytałem czemu zjawia się w środku nocy, po niemal półrocznej nieobecności i każe przestawiać meble w jadalni? „ Bo dlaczego by nie." Pewnie. Dlaczego by nie, kuźwa. Dupek a nie wujek.– skrzywił się widząc, że palec serdeczny jego prawej ręki przybrał kolor dojrzałej śliwki.

- Nie wątpię. Ten obrazek mówi sam za siebie. – Blaise złożył dłonie w kształt ramki i nakierował na siedzącego w kącie Ślizgona.– Jesteś smutnym frajerem, wiesz? Nie wierzę, że tyle lasek na ciebie leci.

- Wiesz, że wciąż mogę cię zlać, nie?

Śmiech Blaise'a rozbrzmiał głośno w pustej sali.

- Mnie? Daj spokój. Lud by cię rozszarpał.– parsknął, biorąc przesadnie duży kęs batona.

- Zaryzykuję.- stwierdził przekornie Draco, wykrzywiając bladą twarz w parodii uśmiechu.

Blondyn kończył zakładać opatrunek, kiedy szklane drzwi otwarły się z hukiem i do sali żwawym krokiem wkroczył postawny mężczyzna o dumnym spojrzeniu. Miał łagodną twarz poznaczoną bladymi bliznami, z których największa biegła nad górną wargą. Jasne jak słońce włosy migotały w blasku lamp, a w oczach gościł figlarny błysk. Ubrany był w kurtkę pilota i ciemne bawełniane spodnie, połatane skórzanymi kawałkami materiału. W ramionach niósł ogromne pudło, które chwilę później wylądowało na skręconym nadgarstku młodego Malfoy'a.

- Kurwa! – krzyknął chowając dłoń pomiędzy nogami. – Co jest z tobą nie tak ty gnoju!

- Witam, panie Malfoy. – rzucił czarnoskóry Ślizgon, otwierając paczkę kwaśnych cukierków, które przemycił w kieszeni jeansowej kurtki. – Kopę lat.

- Cześć Blaise. Ale wyrosłeś.

- A pan wciąż się wyróżnia.

-Szczycę się tym odkąd pamiętam.-odparł zawadiacko, przeczesując palcami gęste, jasne loki. 

Iskry w mrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz