Rozdział 11

7 1 0
                                    




Siedziała przy łóżku szpitalnym zalewając się łzami i kurczowo trzymała dłoń przyjaciela. Włożyła w to tyle siły, że powoli drętwiała jej ręka, ale to nie było istotne.
Harry do tej pory nie obudził się ze śpiączki. Ten stan trwał już dobre kilka dni, a Hermiona nie ruszyła się dalej od Infirmerii niż to było koniecznie.

- Idź odpocznij trochę. Posiedzę z nim.- Ron delikatnie złapał ją za ramię i odgarnął włosy z przemęczonej twarzy.

Nie, pomyślała. Będzie tu siedzieć dopóki Harry Potter się nie obudzi.

I choćby miała tu spędzić resztę swojego cholernego życia, zrobi to.

Potrząsneła głową i mocniej ścisnęła dłoń zielonookiego Gryfona.

- Przepraszam cię, Harry. To wszystko moja wina. Ale nie martw się, naprawię to.- wyszeptała, najciszej jak potrafiła.

- To nie twoja wina.- Ron zaprzeczył stanowczo, co znaczyło że jej subtelna przysięga, wcale nie była ledwo słyszalna.- Słyszysz? – złapał ją za twarz i okręcił tak by spojrzała mu w oczy. – Nic nie zawiniłaś, to był wypadek.

Pokiwała głową na znak zgody, choć doskonale wiedziała, że to nieprawda. To nie był wypadek. Aaron zagiął jej tarczę tak by odbiła się w stronę Harry'ego. Chciał go skrzywdzić. Tak, by Hermiona przypomniała sobie, gdzie było jej miejsce i poczuła kolejny nóż wbity w serce. Obrzydliwe zagranie, ale jak widać skuteczne. Niestety żarty dobiegły końca, nie ma co przeciągać nieuniknionego. Musiała tam wrócić.

Postanowiła, że zakradnie się do Twierdzy. Znała systemy zabezpieczeń i potrafiła je obejść. Poszuka wskazówek, które być może, pomogą przygotować jej umysł na nadchodzącą katastrofę. Potrzebują Hermiony do zlecenia. Dużego zlecenia. Nie miała jednak pojęcia o co może chodzić. Lepiej nie dać się zaskoczyć, można nieco powęszyć.

Miała tylko nadzieję, że McGonnagall rzuci paskudną klątwę na Aarona, zanim wywali go na zbity pysk za niekompetencje. Precyzyjny, mocny urok.

Drzwi otwarły się ze zgrzytem i do Sali wparował nie kto inny, jak Draco Malfoy.

- Słyszałem co się stało. Nic ci nie jest?- spytał wyraźnie zmartwiony, co pewnie uradowałby dziewczynę, gdyby nie była tak straszliwie przybita.

- Nie odzywaj się do niej. To wszystko wina twojego nieodpowiedzialnego wujka. Ciężkie uroki są u was rodzinne, jak widać zresztą.- dociął Ron, stając między nimi i wskazując głową na nieprzytomnego przyjaciela.

- Nie z tobą rozmawiam, szczurze.- odparł z taką pogardą, że Hermioną wręcz szarpnęło, ale zignorowała to odczucie.

Westchnęła głębiej, czując jak stres napiera na nią z każdej strony. Kołatanie w piersi było coraz głośniejsze i Hermionie trudno było nad nim zapanować. Zrobiła więc to, co robiła zawsze, gdy chciała sprawić by życie nabrało jaśniejszych barw i od razu zorientowała się, że popełniła błąd. Świat zawirował jej przed oczyma.

Medalion! Nie miała na szyi słońca Alex'a. Odruchowo rozejrzała się dookoła, gorączkowo sunąc wzrokiem po posadzce. Poklepała się po kieszeniach, butach, a nawet włosach.

Nigdzie.

Kiedy spadł? Od kiedy go nie ma?

-Hermiona?- usłyszała zmartwiony głosa Rona, ale dobiegał jakby z oddali.

Gdzie on jest?

Wstała z krzesełka, przewracając je z hukiem, odsunęła się kilka kroków wciąż szukając, dotykając, szarpiąc po całym ciele.

Iskry w mrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz