8. Jedyna nadzieja

99 61 14
                                    

Dave szybko zdał sobie sprawę, że znajduje się w dosyć nieprzyjemnej pozycji, a mianowicie do góry nogami.

Mężczyzna jęknął, zaniósł się krótkim, urywanym kaszlem i z trudem otworzył oczy. Szybko tego pożałował, gdyż pył unoszący się w powietrzu momentalnie wślizgnął mu się do oczu, wywołując natrętne pieczenie. Co się stało? Na ile odpłynąłem? – przeleciało mu przez głowę. Odruchowo chciał unieść ręce, by przetrzeć podrażnione powieki, jednak coś stanęło im na drodze. Coś miękkiego i — jak się okazało po kilku mrugnięciach — białego.

No przecież! – przypomniał sobie, przyciskając poduszkę powietrzną. – Był wypadek! Z Edwardem spadliśmy z mostu! Zerknął w lewo, lecz siedzenie kierowcy świeciło pustkami. Jego towarzysz najwyraźniej gdzieś zniknął. Uniósł wzrok. Woda wartkim strumieniem wdzierała się do środka przez wybitą z ramy szybę i wyciekała powoli przez dziury po kulach w zdewastowanym dachu.

Niezdrowy optymista mógłby powiedzieć, że mężczyźni mieli odrobinę szczęścia. Most, którym jechali, nie łączył brzegów żadnej rwącej rzeki a zwykłego kanału miejskiego, który dopiero wypełniał się deszczówką spływającą powoli ze wszystkich zakątków miasta.

– Dave, do cholery, żyjesz?! – Phillipsowi ulżyło, gdy usłyszał krzyk Andersona dochodzący gdzieś z zewnątrz.

– No chyba!

– Chodź tu szybko. – Głos alchemika załamał się. Mężczyzna zaniósł się ochrypłym kaszlem na dobre kilkanaście sekund. – Mamy problem! – wykrztusił w końcu.

Księgowy, niewiele myśląc, uwolnił się z pasów. Zduszając przekleństwo, z pluskiem wpadł do jeziorka lodowatej wody, jakim stała się kabina jego pojazdu.

– Jezu... – Prychnął, ścierając z twarzy deszczówkę. W co ja się wpakowałem?

Przeczołgał się kawałek, gdy nagle coś nieprzyjemnie wbiło się w jego biodro. Tajemniczym przedmiotem okazał się rewolwer Edwarda, a zaraz obok niego nasiąkał wilgocią pas z amunicją. Zabrał ze sobą oba przedmioty. Pewnym było, że jeszcze się przydadzą.

Korzystając z dziury po przedniej szybie, w końcu wygramolił się na zewnątrz i podniósł na równe nogi. Ulewa widocznie doszła do wniosku, że dobrze by było już nieco odpuścić i ograniczając się ledwie do małego kapuśniaczka, pozwoliła nieśmiałemu, księżycowemu światłu przebić się przez przerzedzone chmury.

Pierwszym, na czym musiał spocząć wzrok Bystrego, był jego stary, dobry pick-up. Patrzenie na wrak ukochanej maszyny, która wiernie służyła mu przez te wszystkie, długie lata, powodowało autentyczny ból w sercu mężczyzny. Wszystko wskazywało na to, że impet uderzenia o twardy beton przyjął sam tył pojazdu. Świadczyła o tym zmiażdżona blacha i popękany lakier na pace półciężarówki, która najprawdopodobniej powrócił później do poziomu, lądując na dachu. Nie wspominajmy już nawet o eksplozji, która całkiem zmasakrowała podwozie. David skwitował wszystko pełnym cierpienia westchnięciem. Na więcej nie było czasu.

Bolesne jęki Andersona sprawiły, że Phillipsowi szybko udało się go odnaleźć. Księgowy stanął nad alchemikiem, który rozciągnięty na betonie dobre dziesięć metrów od wraku ledwo podpierał się na łokciu. Blade, księżycowe światło nie pozwoliło mu zobaczyć, że deszczówka opływająca mężczyznę barwi się na ciemny, karmazynowy kolor. Nie musiał jednak tego oglądać. Krwawa dziura wielkości piłeczki do golfa, która na wylot przebijała udo Edwarda, mówiła wszystko o powadze sytuacji.

– Posłuchaj mnie teraz uważnie. Nie mamy wiele czasu. – Ranny wyrwał go z otępienia. – Pocisk...

– Co? – Bystry przerwał desperackie i przy tym bezowocne próby przypomnienia sobie zasad pierwszej pomocy.

Bullet TimeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz