10. Hamilton

80 57 1
                                    

Gdy tylko rozmazany szkarłat wypełnił jego pole widzenia, dzwonek umilknął, zostawiając po sobie przykrą pamiątkę w postaci najgorszego bólu głowy, jakiego David kiedykolwiek doświadczył. Jakby tego było mało, coś na kształt drobnych igiełek zaczęło kłuć go w pierś, brzuch oraz uda, będąc niczym strumyczki dopływające do tego i tak już głębokiego potoku udręki.

Biedak jęknął przeciągle i od razu zaniósł się ochrypłym kaszlem. Jego nozdrza zalał odurzający, słodki zapach tak mocny, że aż trudny do zidentyfikowania.

– Panie, co pan wyrabiasz? Zwariował pan do reszty?! – Bez uprzedzenia uderzył go pełen pretensji krzyk. – Jak chce pan zwalić się gdzieś spruty, to bardzo proszę, byle nie na moje kwiaty!

Phillips nie miał wrażenia przebywania w stanie upojenia alkoholowego. Jeśli już, to picie musiało odbyć się wczoraj. Teraz przyszła pora na kaca mordercę.

– Dwa dolary za sztukę, rozumiesz pan? – nieznajomy kontynuował gdzieś za jego plecami. – Zaraz policzymy wszystkie połamane róże, a pan zapłacisz. Jak nie, to dzwonię na policję!

Każde pełne oburzenia słowo było jak długa szpila wbijająca się w obolałą głowę leżącego, a rozdrażniony człowiek zdecydowanie nie miał zamiaru się zamykać. O co mu w ogóle chodziło? Księgowy miał tylko nadzieję, że nie natrafił na kolejną ekscentryczną postać czerpiącą satysfakcję z dręczenia podróżników w czasie jakimiś tajemniczo brzmiącymi nonsensami.

Stękając z bólu, obrócił się na bok i z wysiłkiem podniósł do pozycji klęczącej.

– Gdzie ja jestem? – wymamrotał.

– Wiedziałem! – zagrzmiał wąsaty mężczyzna w podeszłym wieku, intensywnie gestykulując. – Wiedziałem, żeś jest pan pijany! Dlaczego moje piękne róże? – pytał z pretensją w głosie.

Bystry dalej zastanawiałby się, o co mu do licha chodzi, gdyby jego rozmytemu spojrzeniu nie udało się w końcu ustabilizować i wrócić do normalności. Wyszło na jaw, że klęczy nieprzytomnie pośród do niedawna równo poukładanych, różanych bukietów. To właśnie od nich pochodził słodkawy zapach oraz ta intensywna czerwień. Odetchnął z ulgą. Zaczynał już myśleć, że to jego własna krew zalewa mu oczy. Kwiaty wyjaśniały również małe igiełki boleśnie kłujące skórę.

Mężczyzna stanął w końcu na równe nogi i rozejrzał się. Poza wyraźnie wściekłym wąsaczem w okolicy dostrzegł tylko kilku przypadkowych przechodniów. Z nieukrywaną ciekawością przyglądali się mijanej scenie. Uwagę księgowego przykuł następnie owalny szyld wiszący nad jego głową — "Flower Valley" głosił — a wyżej popołudniowe niebo poprzecinane pasmami stalowych chmur. Nie żadna biała otchłań. Zwykłe, pochmurne niebo.

Po paru kolejnych, nieprzytomnych mrugnięciach wreszcie zdał sobie sprawę, że kojarzy — mało tego — perfekcyjnie rozpoznaje miejsce, w którym się znalazł. Schody zaczynały się w momencie, gdy weźmiemy pod uwagę, że kwiaciarnia naprzeciwko uczęszczanej przez niego knajpy "Little Shanghai" nie była dokładnym celem jego podróży. Nie znajdował się w okolicach komisariatu. Ba! Nie był nawet w Springfield. Z szeroko otwartymi ustami stał teraz na Westway Street w Hamilton dwie przecznice od swojego mieszkania. Nie trafił do miejsca, na którym mu zależało — to było już pewne. Tylko czy to samo tyczyło się czasu? Odruchowo spojrzał na zegarek. Z oczywistych względów nie wskazywał już poprawnej godziny.

– Niech mi pan powie przynajmniej, która jest godzina – przerwał ciągle narzekającemu staruszkowi.

– Która jest godzina?! – Grymas na twarzy kwiaciarza wykrzywił się jeszcze bardziej. – Dobrze, że pan pytasz! Dochodzi siedemnasta i miałem właśnie sklep zamykać, ale ktoś mi w tym... – Przerwał, dostrzegając rewolwer, który Phillips cały czas nieświadomie ściskał w dłoni – Proszę, proszę, jeszcze chcesz mnie pan bronią zastraszać? Przed moim własnym sklepem?!

Bullet TimeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz