15. Bankiet

78 57 4
                                    

Dave nie poczuł zupełnie nic, ale czego można się spodziewać po kuli wystrzelonej z rewolweru, której prędkość wylotowa waha się zwykle przy trzystu metrach na sekundę? Nieprzenikniony mrok momentalnie przysłonił mu oczy i w dalszym ciągu był jedyną rzeczą, jaką mógł zaobserwować. Wszelkie dźwięki również zamarły. To koniec? – przeleciało mu przez głowę. – Ja... nie żyję?

Lekko panikując, spróbował się poruszyć, na pierwszy ogień wybierając zaciśnięcie i rozluźnienie pieści. Chyba się udało, ale w tych ciemnościach ciężko było cokolwiek określić na pewno. Równie dobrze mógł nie mieć już niczego, co przypominałoby fizyczne ciało, a dotyk palców zaciskających się na wnętrzu dłoni mógł być tylko złudzeniem podobnym do niesławnego bólu fantomowego. Strapiony tą myślą uniósł ramię i spróbował dotknąć swojej twarzy.

Kolejny sukces. Wyraźnie poczuł chłodny dotyk na swoim policzku. Zachęcony tym osiągnięciem przejechał dłońmi od czubka swojej głowy aż do kolan. Rozczochrane włosy, śliskie poły nieprzemakalnej kurtki, sztywny materiał dżinsów — wszystko było na swoim miejscu. Tym prostym badaniem zdał sobie również sprawę z pozycji własnego ciała. Wyszło na to, że siedzi.

Z listy jego obecnych doświadczeń interesującym punktem wydawała się jeszcze ta nieustanna pustka — efekt dziwnych zabiegów Legionu — którą teraz — po zniknięciu bólu oraz wszelkich innych dokuczliwych bodźców — odczuwał w głębi duszy z największą jak dotychczas intensywnością. Mimo że uczucie było raczej negatywne, w pewien sposób także napawało go optymizmem. No bo cóż, skoro towarzyszyło mu jeszcze za życia i skoro teraz znowu miał okazję je poczuć... to może... jakimś cudem...

Nie – pomyślał, odganiając od siebie te złudne promyki nadziei. – Bezpośrednie trafienie w głowę? Z takich rzeczy nie wychodzi się bez szwanku... Obmacując swoją twarz, nie wyczuł co prawda żadnych śmiertelnych ran postrzałowych, które mogłyby pomóc jednoznacznie stwierdzić zgon, ale w tej sytuacji brak podobnych odkryć dawał raczej dwojakie sygnały.

No, ale w każdym razie... – Jego myśli popłynęły dalej. – Jeżeli naprawdę umarłem... to gdzie jestem teraz?

Trudno było udzielić jakiejś konkretnej odpowiedzi, mając za punkt odniesienia jedynie głęboką ciszę oraz niezbadane ciemności, ale paradoksalnie zachęciło go to tylko do próbowania.

No bo kto wie? Była przecież szansa, że stoi właśnie na dosłownym progu Edenu i oczekuje tylko, aż rajska brama otworzy się przed jego oczami i wyśle mu na spotkanie powitalny orszak aniołów! W końcu był chyba dobrym człowiekiem, prawda? Prawda? A... a może jednak?

Może ominął zbyt wiele niedziel? Może mimo przyrzeczeń wrócił do palenia zbyt wiele razy albo ukradł o jeden rower za dużo? Może był teraz tylko kolejnym grzesznikiem siedzącym w kolejce do piekielnej czeluści wiecznego potępienia, która lada moment otworzy pod nim swoją siarczaną paszczę, by pochłonąć go na wieki. Może. W każdym razie, jeśli nie czekało go Piekło, to wierzenia chrześcijańskie podsuwały jeszcze tylko jedną alternatywę — Czyściec — otchłań między życiem a śmiercią, w której objęciach najprawdopodobniej przyszłoby mu postradać zmysły z nudów i samotności. Nie wiedział już, co było gorsze. Trochę niepokoiło, że wszechobecna pustka najlepiej pasowały do właśnie tej ostatniej opcji. Ehh, co my tam jeszcze mamy? – zastanawiał się. – Tartar? Pola Jaru?

Odpowiedź pozostawała ciągle w sferze domysłów, ale właściwie niezależnie od tego, jaka by ona nie była, nie miał jeszcze ochoty na narzekanie. Po swoich brawurowych przygodach odnalazł teraz coś niezwykle kojącego w tej rozciągającej się jak okiem sięgnąć, absolutnej nicości.

Trudno było prosić o lepsze warunki, by odrobinę odetchnąć i w nieśpieszny sposób gruntownie zebrać myśli.

Niestety. Podobne chwile świętego spokoju mają nieprzyjemną tendencję do kończenia się dużo wcześniej, niż byśmy tego chcieli i przypadek Phillipsa nie był tutaj wyjątkiem. Mężczyzna nie zdążył więc ani porządnie odetchnąć, ani zebrać myśli, zanim otaczająca go, niezmącona cisza została zgodnie z powyższą zasadą... no cóż... zmącona. I to przez dosyć nieoczekiwanego sprawcę.

Bullet TimeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz