Rozdział VII

3 1 0
                                    


– Jest cudownie. Dawaj!

– Jest październik... – powoli też podeszłam do brzegu morza i zdjęłam buty. Piasek był ciepły, przyjemnie wbijał się w stopy. Dotknęłam palcami wody, była zimna, jednak nie aż tak lodowata. Tobiasz stał już w niej po kolana, szczerząc się jak szalony.

– No dobra. – Zdjęłam spodnie, stając przed Tobiaszem i nadmorskimi wydmami w cielistych majtkach. Miałam jeszcze czarną koszulkę, która jak ostatni bastion ogrzewała moje ciało.

Gdy weszłam dalej i dotarłam do Tobiasza, zimno przeszywało już kości. Czułam je wręcz w kościach, mroziło każdy centymetr skóry. Rana na dłoni na początku piekła, ale potem przyzwyczaiła się do wody.

– Im szybciej wejdziesz, tym szybciej się przyzwyczaisz. Chcesz pływać w bluzce?
– Raczej nie widzę dziś pływania.
– Uwierz mi na słowo, teraz już nie ma odwrotu. Albo zanurzysz się do szyi, albo zamarzniesz jak bryła lodu i naukowcy znajdą cię za dwa tysiące lat.

Roześmiałam się. Zdjęłam bluzkę i rzuciłam ją na brzeg. Tobiasz chwycił mnie za rękę

i pociągnął dalej. Jego palce były chłodne. Zanurzaliśmy się szybko, zaczęłam drżeć, dygotała mi szczęka.

– Co my wyprawiamy? – Mówiłam z niedowierzaniem. – Jest październik. Październik. To nie jest miesiąc na kąpiele. Jeszcze jak my potem wrócimy? Mam mokrą bieliznę.

– Wyschnie – odparł krótko. W końcu stanęliśmy, zanurzeni po szyję. Tobiasz doskonale się bawił, przepłynął wokół mnie. Ruszałam rękoma, by się rozgrzać i rzeczywiście – w końcu nie czułam już przeszywającego zimna, woda wydawała się coraz bardziej przyjemna, odświeżająca. Końcówki włosów unosiły się na wodzie, jednak przestałam się tym przejmować i też przepłynęłam spory kawałek.

Cholera, jest cudownie – pomyślałam, wpatrując się w nieskończoność niebieskości. Tobiasz płynął za mną, by w końcu objąć mnie w pasie i lekko podrzucić. Otarłam się o jego twardy tors, dłonią musnęłam ramię.

– A nie mówiłem, że będzie dobrze?
– Zwracam ci honor.
Pływałam w samej bieliźnie, przy dzikiej plaży, z typem, którego poznałam dwa dni

wcześniej. To było wspaniałe.
Wróciliśmy na ręcznik, tym razem szczelnie się nim owijając. Jednym łykiem

opróżniłam niemal pół butelki wina, okryłam się płaszczem i otoczyłam ciało ramionami. Tobiasz usiadł obok i założył tylko spodnie, a na jego skórze pojawiła się gęsia skórka, niszcząc perfekcyjną gładkość labiryntu z tuszu.

– Dzięki – powiedziałam. – Było naprawdę super.

– Do usług – uśmiechnął się i wyciągnął spod płaszcza moje mokre włosy. Delikatnie ułożył je na plecach i rozczesał palcami. Odchyliłam głowę, a on dalej jeździł dłonią po moich włosach, przechodząc też do ramion, szyi, twarzy. Przez chwilę patrzyłam się w jego ciemne oczy, a potem pochyliłam głowę bliżej i bliżej. Prawie stykaliśmy się ustami. Zacisnął palce na moim ramieniu.

Wtedy na plaży rozległ się dźwięk, który z pewnością nie należał do tego sielskiego, intymnego krajobrazu.

Dźwięk mojego telefonu.
Obróciłam głowę i wyjęłam urządzenie z torebki.
– Serio? – warknęłam. Dzwonił Kacper. Odrzuciłam połączenie.
Tobiasz odsunął się i dokończył wino. Zapadła między nami niezręczna cisza. Nie

mogłam uwierzyć, że nawet w takiej sytuacji Kacper miał swoje trzy grosze.
– Myślisz jeszcze o tej przepowiedni? – zapytał nagle Tobiasz.
– Co? – Spojrzałam na niego zdezorientowana. To była ostatnia rzecz, o której wtedy myślałam.

– Zastanawiam się, co ja bym zrobił w takiej sytuacji. Chyba tylko żył na dwieście procent.

– Po pierwsze, nie wiem, czy w to wierzę. A po drugie, co jeszcze miałabym zrobić?
– Naprawdę nie ma nic, co zawsze chciałaś zrobić, ale się bałaś? Po prostu ciągle się cykasz. Masz szansę coś zmienić, ale wolisz siedzieć na dupie. – Słucham?

– No tak.

– Znasz mnie dwa dni a wysuwasz takie wnioski?
– Szybko poznaję się na ludziach. Jesteś strasznie spięta.
– Sam jesteś spięty.
– Wow, odpowiedź z podstawówki. Klasyk.
– Ja pierdzielę! – wybuchłam. – To co takiego mam niby zrobić?!
– Wyjedź ze mną. – Jego ton złagodniał. Spojrzał na mnie inaczej, jakby z przejęciem. – Dokąd? Dzisiaj wyjechaliśmy...
– Dalej. Daleko. Ja tak sobie mówię, że tutaj jest koniec świata, ale to tylko dlatego, że dalej nie ma już nic, tylko morze. Ale zawsze jest coś dalej. Świat się nie kończy. Jeśli miałabyś umrzeć, nie chciałabyś zobaczyć czegoś więcej? Przeżyć coś więcej?

– Skąd niby wezmę na to pieniądze? – nie podejrzewałam, że Tobiasz mówi serio.

– Nie potrzebujemy pieniędzy. Pojedziemy przed siebie. Mam starego jeepa. Możemy w nim spać, możemy się zatrzymać, gdzie chcesz, możemy robić, co chcesz. Żadnego celu, Kinga. Będziemy po prostu jechać. Na benzynę i żarcie mi starczy.

– Lepiej już wracajmy. – Podniosłam się i na mokre gacie założyłam spodnie. Tobiasz też wstał i poprowadził nas z powrotem do motoru. Całą drogę spędziliśmy w ciszy.

– Obiecaj, że chociaż się nad tym zastanowisz – szepnął mi na ucho, gdy zakładałam kominiarkę.

– Tobiasz... Ja już nie mam osiemnastu lat. Powinnam być poważna, nie mogę wszystkiego rzucić.

– Co to ma do rzeczy? Wiek to tylko cyfra. To jak żyjesz, to kwestia twoich wyborów, nie twojego wieku. Obiecaj, że chociaż o tym pomyślisz, Kinga.

Założyłam kask. Chciałam wsiąść na motor, jednak Tobiasz chwycił mnie za rękę. 

– Obiecuję. 

Jutro się obudziszOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz