– Musimy jechać do szpitala.
– Jutro, okej?
– Krwawisz.
– Już dużo mniej. Chcę się przespać, proszę.
– Nie ma mowy, masz znowu przecięcie!
Rana na dłoni otworzyła się. Już w samochodzie zaczęła krwawić, a gdy dojechaliśmy do Szczytna, musiałam zawinąć ją w gruby opatrunek z papieru toaletowego. Wynajęliśmy pokój w niedużym hotelu na wjeździe do miasta, wnieśliśmy nasze rzeczy, jednak Tobiasz nalegał, by od razu jechać na SOR. Kolejne urywki papieru przesiąkały krwią i za nic nie mogłam powstrzymać krwawienia. Cholernie bolało, z trudem zginałam dłoń, jednak na myśl o kolejnej wizycie na pogotowiu wcale nie było mi do śmiechu. Marzyłam o tym, by po tym długim dniu utonąć w poduszce. By zapomnieć o momencie, w którym Pablo chciał zranić Tobiasza, a ja roztrzaskałam mu butelkę na głowie.
Byłam przerażona. Pomimo iż chciałam nas uratować, dopiero po fakcie dotarła do mnie powaga tej sytuacji. Uderzyłam, nie myśląc o konsekwencjach. Pomyślałam, że przecież nie mogłę stać tam i czekać, aż typ nas zadźga. Tobiasz przez całą drogę powtarzał, że facet przeżyje, że ma nauczkę. Ja jednak czułam się okropnie, czułam się brudna, jego krew była na mojej koszulce, czułam się jak przestępca, który uciekał ze sceny zbrodni.
– Kinga, słuchaj. – Tobiasz pochylił się, gdy usiadłam na niskim staromodnym fotelu w naszym pokoju. – Uratowałaś nas. Podjęłaś słuszną decyzję. Facetowi nic nie będzie. Nie umrze, nie zabiłaś go.
– Skąd wiesz?
– Wiem. Widziałem go. Typ usiadł na jachcie, stękał jak na kiblu, trochę poleciała mu krew, ale nie wyglądał na konającego. Pojedzie do szpitala to go zszyją i może przy okazji wytłumaczy, jak to chciał zgwałcić dziewczynę przywiązaną do stołu. Już? Lepiej?
Pokiwałam głową.
– Dobra, to wstawaj. Jedziemy do szpitala.
– Dzięki, Tobiasz.
– Luzik, fighterko.
Uśmiechnęłam się. Przebrałam koszulkę, tamtą wyrzuciłam do kosza. Nie mogłam na nią patrzeć. Tobiasz poprowadził mnie za rękę do samochodu i dojechaliśmy do centrum miasta. Było tak ciche, tak spokojne, słońce dopiero budziło miasto do życia. Jak dziwnie było oglądać miejsca, które zazwyczaj tętnią życiem, teraz spokojne, zaspane, skąpane w złocie i pomarańczy. Parking przy szpitalu też był pusty, jednak w środku w kolejce siedziało kilka osób. Gdy stałam przy rejestracji, ogarnęła mnie potworna senność. Ziewając, usiadłam w kolejce i czekałam na moją kolej.
Nie nastąpiła do ósmej trzydzieści. Przysypiałam na ramieniu Tobiasza, kręciłam się na plastikowym krześle. W międzyczasie przyjechał ambulans z wypadku. Kogoś zawieźli prosto na salę operacyjną, przez chwilę panował chaos, a potem znów ten stoicki spokój.
– Zapraszam, pani Kingo. – Niemal podskoczyłam, gdy lekarz wywołał mnie do gabinetu.
– Oj, ale pani to sobie zbabrała. – Nie omieszkał zauważyć, gdy usiadłam na kozetce, a on założył rękawiczki i oglądał ranę. – Będzie pani znowu musiała to ponosić. Tu już się zagoiło, ale rana się otworzyła po drugiej stronie. Zszyję i założę opatrunek. Proszę uważać.
– Dobrze.
Już nigdy nie uderzę kogoś butelką, dopowiedziałam w myślach.
Po dziewiątej wróciliśmy do hotelu. Umyłam twarz, zęby, prowizorycznie opłukałam
CZYTASZ
Jutro się obudzisz
RomanceKinga, jako młoda dorosła, dopiero wkracza w życie. Ma jednak wrażenie, że to życie nie jest do końca ,,jej". Wymagający mąż, presja, by żyć w ścisłych normach, nudna praca i swoista bezradność. Pewnego dnia idzie sopocką ulicą, gdy dostrzega starus...