– Naprawdę chcesz się cisnąć u Tamary? – dyskutowaliśmy, gdzie spędzimy następne noce. Choć wracaliśmy do Sopotu, do domu, to zupełnie nie czułam, że powracam na stare kąty. Miałam wrażenie, że nasza podróż trwa dalej, że Sopot nie jest już tym samym miastem, w którym spędziłam tyle lat. Był nowy, towarzyszyły mu nowe uczucia i dawał mi nadzieję, że wszystko może w życiu stać się nowe, bez względu na to, jak dużo przymiotników już przykleiło się do tejże rzeczy. Spoglądałam na znikające w szybie miasta, pola, drzewa i myślałam o tym jak są... niczym. Były emocjonalną pustką, przybierały takie kolory, w jakich ja je widziałam. Były odbiciem moich oczu i moich myśli. Ociężała sosna wyglądała mizernie, gdy ja czułam się tak samo. Innego dnia ta sama sosna wyglądała pięknie, żywotnie, jak cud natury.
Albo jeep. Dla jednego byłby gratem, kupą złomu, która bez szczęknięć metalu nie pokona ani kilometra. Dla nas był najlepszą furą, wspaniałym gratem, pełnym wspomnień.
Kacper był odległą marą. Wróżba śmierci czasami zaprzątała mi głowę, jednak starałam się myśleć o tym, co tu i teraz. Teraz żyłam. Niech tak pozostanie.
Skończyły się też przerażające omeny wróżbitki. Nie miałam już wypunktowanych zdarzeń, których mogłam wypatrywać na horyzoncie. Było tylko życie. Liczyłam, że gdy zbliżająca się data finału przepowiedni przeminie, po prostu się roześmieje i wyciągnę z tego lekcję, jak ważna jest każda sekunda życia.
– Hej, kapitanie – Tobiasz wyrwał mnie z rozmyślań.
– Twój dom jest trochę przytłaczający. U Tamary jest przytulnie.
– Przytulnie? Tak nazywasz ciśnięcie się na podłodze?
– To będzie doskonały moment, żeby się poznać.
– Okej. Jedna noc. Jeśli coś sobie wykręcę albo dostanę wiecznego niedowładu z niedokrwienia...– Czy coś takiego w ogóle istnieje?
– Zaistnieje po nocy w kanciapie Tamary.
– To nie jest kanciapa! Sam jesteś kanciapa.
Roześmialiśmy się, mijając ogromną tablicę ,,Witamy na Pomorzu". Po wizycie na
kempingu czułam ulgę, odetchnęłam znów spokojnie, przekonana, że zostawiliśmy tę pato- sytuację daleko za sobą. Nie dzwoniłam do Tamary. Chciałam zrobić jej niespodziankę, wiedziałam, że w ciągu dnia prawdopodobnie maluje w mieszkaniu. Wciąż miałam jej klucz, który wygrzebałam z dna torby, gdy zajechaliśmy w zatłoczone sopockie uliczki. Parking wcale nie był taki prosty, turyści i spacerowicze zastawili chodniki i dopiero kilka ulic dalej znaleźliśmy postój. Tobiasz ciężkim krokiem wyszedł na chodnik, niebo zachodziło szarością, zwiastując rychły deszcz.
– Idziemy, bo nas zmoczy – powiedział i chwycił mnie za rękę. Chwyciłam ją mocno i ruszyłam za nim, kolejny raz zaskoczona, w jak innej byłam sytuacji w tym samym miejscu, gdzie wcześniej próbowałam utrzymać Kacprowi kroku. On zawsze szedł pierwszy, jak mój pożal się Boże przewodnik, zupełnie samozwańczy, a przede wszystkim niepotrzebny.
Kamienica Tamary nie miała kodu przy drzwiach, otwierało się ją starym, ciężkim kluczem. Gdy weszliśmy do środka, przywitał nas charakterystyczny, nieco ciężki zapach. Wspięliśmy się na piętro i najpierw, dla grzeczności, zapukałam.
CZYTASZ
Jutro się obudzisz
RomanceKinga, jako młoda dorosła, dopiero wkracza w życie. Ma jednak wrażenie, że to życie nie jest do końca ,,jej". Wymagający mąż, presja, by żyć w ścisłych normach, nudna praca i swoista bezradność. Pewnego dnia idzie sopocką ulicą, gdy dostrzega starus...