ROZDZIAŁ X

2 1 0
                                    


Obudził mnie dźwięk syren. Najpierw dobiegał z oddali, jakby przez sen, potem zrobił się dużo bardziej wyraźny, wręcz uciążliwy. Miałam głowę wtuloną w turystyczną poduszkę, noga opierała się o bardzo twardą o ścianę samochodu, a moje ramię dotykało ramienia Tobiasza zaplątanego w śpiwór.

Leniwie otworzyłam oczy. Słońce wpadało przez okno, przypominając mi o porankach, kiedy wstawałam o bladym świcie, by zrobić Kacprowi kanapki do pracy. Jak inne było teraz to słońce. Strumień fal elektromagnetycznych. UV-A, niby to te same promienie. Ta sama planeta, ci sami ludzie, jednak zupełnie inne myśli.

Chwyciłam telefon ładujący się w powerbanku. 9:21.

Obróciłam się i zobaczyłam, że Tobiasz śpi jeszcze jak dziecko. Nie przeszkadzała mu syrena, nie wybudził go też zakręcony wokół głowy koc, który wchodził na nos i usta, niemal utrudniając oddychanie.

Chwyciłam rąbek i odsunęłam go od jego twarzy. Tobiasz wyglądał tak błogo i spokojnie. Przyglądałam mu się, wodząc wzrokiem po zamkniętych oczach, nosie, ustach. Podniosłam się na przedramieniu i wyjrzałam za okno. Było pięknie. Jakże inaczej wyglądała okolica w pełnym porannym słońcu, w odróżnieniu do wczorajszej mżawki. W oddali widziałam wannę, w moich nogach leżała rzucona butelka ruskacza. Uśmiechnęłam się.

– Ale mnie rypie kark – mruknął Tobiasz, przewracając się na bok.

– Dzień dobry, podróżniku. – Mój głos był dużo bardziej zachrypnięty niż podejrzewałam. Od razu poczułam nieświeży oddech, odbiło mi się szampanem i prażynkami, gardło zapaliło w pragnieniu. Chwyciłam butelkę wody i przyłożyłam ją do ust, a zimny płyn przyjemnie spływał po gardle.

– Kacyk po ruskaczu?
– Może trochę. Ale zabiłabym za łazienkę.
– Daj spokój. Wyglądasz olśniewająco.
Roześmiałam się. Przeszłam na przednie siedzenie i zbliżyłam twarz do lusterka. Tak

rozczochranych włosów nie miałam jeszcze nigdy.
– Jest jeden problem, o którym nie pomyślałam. – Co takiego?
– Muszę siku, a tu nie ma toalety.

– Tylko natura. – Tobiasz podniósł się i oparł o tył siedzenia kierowcy. Mrugnął mocno, przetarł twarz dłonią i wpadł w niekontrolowany chichot.

– Co cię tak śmieszy?

– Przypomniałem sobie, jak leżałaś w wannie, przemoczona deszczem i miałaś największego banana na gębie, jakiego kiedykolwiek widziałem.

– Ach, nieszczęsna wanna. – Uniosłam kącik ust i spojrzałam raz jeszcze w jej kierunku. – Tamara padnie, jak jej to opowiem. Może nawet poczuje inspiracje do narysowania takiego obrazu. A właśnie, muszę zrobić zdjęcie. – Zapięłam kurtkę i otworzyłam drzwi. – Nie wychodź, bo idę w krzaki.

– Spoko. Daj znać, jak skończysz, to będę następny.

Jutro się obudziszOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz