2. Noc, podczas której wszystko się zaczęło

319 19 4
                                    

Półtora roku wcześniej
31 października 2020 roku

W tle naszych rozmów w całym salonie rozbrzmiewała melodia S&M Rihanny, przy której siedziałyśmy, śmiejąc się i plotkując. Takie chwile były naszymi ulubionymi – mogłyśmy usiąść i się zrelaksować, w szczególności, gdy w domu Hudson nie było jej rodziców. Byłyśmy lekko podpite, jak to nastolatki wykradłyśmy rodzicom ich zapasy i teraz przygotowywałyśmy się mentalnie na imprezę Halloweenową.

Wszystkie pięć miałyśmy na sobie czarne topy, krótkie spódniczki w tym samym kolorze, podkolanówki oraz białe koszule splamione sztuczną krwią, które dodawały naszemu wyglądowi mrocznego klimatu. Całość idealnie komponowała się z neonowymi maskami LED, które leżały na ławie naprzeciwko nas, czekając na moment, w którym, w końcu założymy je na twarze. Czułyśmy, jak wraz z ekscytacją rośnie w nas adrenalina, jednak w tym całym zamieszaniu brakowało nam jeszcze Ashley, która miała dopiero do nas dołączyć.

Madison właśnie polewała kolejną kolejkę, ale trochę omsknęła jej się ręka i nie trafiła w kubeczek. W momencie, kiedy zaczęłyśmy się śmiać z myśli o nadciągającym wieczorze, nagle na zewnątrz dało się usłyszeć głośny szum wiatru, po którym nastąpił donośny huk zza okna. Spojrzałyśmy się na siebie, a rozmowy na moment ucichły.

– Co to było? – zapytała przerażona Harper.

– To pewnie jakiś lis, szop lub coś w tym stylu. Praktycznie cały czas się tu jakieś kręcą. – uspokoiła ją Brooke i jak gdyby nigdy nic wróciłyśmy do poprzedniego tematu, próbując przywrócić wcześniejszy klimat.

Wtedy stało się coś, co wywołało u nas wszystkich dreszcze i gęsią skórkę. Nagle światło w całym domu zgasło, a nasza radość prysnęła jak bańka mydlana. Światło w całym domu zgasło. Wydałyśmy z siebie cichy okrzyk i od razu sięgnęłyśmy do telefonów od razu, włączając w nich latarki.

– Szop albo lis? Poważnie? – Morgan zaczęła histeryzować, w jej głosie słychać było narastającą panikę.

– To tylko głupi przypadek, nie przeżywajcie – odezwałam się przewracając oczami.
Brooke, próbując za wszelką cenę ukryć swoje własne przerażenie, wstała z kanapy i skierowała się ku włącznikowi światła, naciskając go z nadzieją, że jasność ponownie rozświetli nasze otoczenie.

– Nie działa... – powiedziała powoli, a na jej twarzy malował się strach. – Dlaczego to, kurwa, nie działa? – Jej dłonie nieustannie uderzały we włącznik, jakby chciały na siłę go naprawić.

– Gdzie masz szafkę z bezpiecznikami? Może wywaliło korki albo coś w tym stylu – W domu obok wciąż paliło się światło, co sugerowało, że przyczyna problemu mogła być bardziej lokalna, a nie na poziomie całego osiedla, choć nie wiem, czy to polepszało naszą sytuację.

Dziewczyna przełknęła z trudem ślinę i odpowiedziała:

– W piwnicy.

Poczułam, jak fala irytacji przechodzi przez moje ciało. Zaklęłam, ponieważ wejście do niej znajdowało się na zewnątrz domu. Harper i Emily zaczęły lekko panikować. Po chwili namysłu skierowałyśmy się do wyjścia na taras, oświetlając sobie drogę. Sekundy mijały nieubłaganie, gdy starałyśmy się uzgodnić, która wychodzi jako pierwsza.

Nasze serca na moment zamarły, gdy o szybę tarasowych drzwi uderzyła damska dłoń, cała umazana we krwi, która wyłoniła się zza ściany domu. W ułamku sekundy wszystkie odskoczyłyśmy od wyjścia z niemałym krzykiem.

– Co do cholery?! – krzyknęła Madison.
Tuż za ręką pojawiła się reszta sylwetki, a naszym oczom ukazała się znajoma twarz, umazana krwią.

Ashley śmiała się mając z nas ogromny ubaw, lecz nam nie było do śmiechu. Emily pokręciła głową widocznym niedowierzaniem i złością wymalowaną na jej twarzy. Podeszła do drzwi, a następnie otworzyła je, aby moja siostra mogła wejść do środka.

Tęskniłyście, suki? – Przekroczyła próg domu z tym jej wyćwiczonym do perfekcji uśmiechem.

– Pojebało cię, Ashley? – syknęłam w jej stronę, czując, jak gniew we mnie narastał. Ona zaledwie pobłażliwie spojrzała w moją stronę, jakby zupełnie nie rozumiała o co nam chodzi.

– Daj spokój, potrzeba wam trochę dramatyzmu. Atmosfera była drętwa, jak cholera. – prychnęła, a w jej głosie nie było słychać ani śladu skruchy – wręcz przeciwnie. Podeszła do stolika, na którym stały szklanki z alkoholem i wzięła jedną z nich, pociągając solidnego łyka, lekko się krzywiąc.
– Mocne – powiedziała. – Dużo tego wypiłyście? – zapytała, a my jedynie spojrzałyśmy po sobie, to była wystarczająca odpowiedź. – Uważajcie, bo jeszcze wygadacie mi wszystkie swoje sekrety... Chociaż przyjaciele powinni wiedzieć o wszystkim. Dlatego są sobie tacy bliscy, prawda? – pociągnęła kolejnego, sporego łyka.

***

Hejka! Tym razem rozdział o wiele krótszy, ale uwierzcie mi to dopiero wstęp do całej historii.

No to co zaczynamy zabawę?

#BTLwatt

Born to Lie. Okłam mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz