Rozdział 7

287 18 1
                                    

Lidia

Dokładnie pamiętam tamto lato. Wtedy to postanowiłam na zawsze wyzbyć się mojego zauroczenia Kubą.

Po tym, gdy w jesiennym ogrodzie Marty przed kilkoma miesiącami poznałam jej brata, robiłam wszystko, żeby go znowu zobaczyć. Nie było to łatwe, bo studiował w Warszawie i to nie byle co, ale medycynę. Miał zostać lekarzem. Z jakiegoś powodu ten fakt sprawiał, że stawał się w moich oczach jeszcze bardziej niedostępny i zakazany, a przez to bardziej pociągający.

Tego lata jeszcze się nie spotkaliśmy, ale wiedziałam, że właśnie wrócił do domu. Marta coś o tym wspominała, ale gdy odwiedziłam ją w ostatni piątek, nie zastałam go. Ciągle gdzieś bywał, co zaczynało mnie irytować. Czy nie mógł chociaż raz usiąść na tyłku i na mnie zaczekać na mnie? Czy prosiłam o tak wiele?

Byłam sfrustrowana.

Była sobota i Marta wymyśliła, że tego dnia pojedziemy nad jakieś bagno, jak nazywałam zbiorniki wodne wokół naszego miasta. Śmierdzące mułem i rybami jeziora, do których nie zamierzała wchodzić z własnej nieprzymuszonej woli.

Nie, nie miałam do tego zdrowia. Mimo, że Marta była silną osobowością, a ja osobą ugodową, to nie dawałam się namówić na wszystkie jej pomysły. Ten został przeze mnie automatycznie odrzucony.

Przekonałam ją do tego, aby zweryfikować nasze opcje w mieście. Poszłyśmy na kompromis i zdecydowałyśmy się na basen, a potem miałyśmy się wybrać na lody. W międzyczasie podsłuchałam jej rozmowę z Kubą, w której wspominała o tym, że jej brat będzie w parku na boisku. Moje serce zabiło szybciej na samą wspomnienie jego imienia. To był horror. Chciałam go tak strasznie zobaczyć. Stalkowanie jego social mediów było dla mnie niewystarczające.

Siedziałyśmy właśnie na schodach przed pływalnią miejską, która ku naszej rozpaczy, okazała się zamknięta z powodu prac konserwacyjnych.

– Czemu to zawsze spotyka nas? – jęknęła dramatycznie Marta.

– Jutro otwierają – pocieszyłam ją. – Nie łam się. – Próbowałam ją pocieszyć – Chodźmy na te lody, co? Gorąco mi. – Osłoniłam głowę ręką, bo żar lał się z nieba.

– Dobra. Chodźmy do tej lodziarni w parku, od razu przekażę Kubie klucze, bo zapomniał z domu – stwierdziła, a mój puls znowu przyspieszył i nie zwolnił nawet na minutę, gdy wolno, o wiele za wolno, ruszyłyśmy w tamtym kierunku.

Ze zdenerwowania zaczęłam paplać coś bez sensu o tym, że uwielbiam nasz park i że fajnie, że go zrewitalizowali i że lubię też fontanny, bo dają chłód w taki upał i dzieci mają się gdzie bawić...Zamilkłam dopiero, gdy Marta położyła dłoń na czubku mojej głowy, żeby sprawdzić, czy się nie przegrzałam.

– Chyba naprawdę za długo byłam na słońcu – powiedziałam na swoje usprawiedliwienie.

Każda wymówka była lepsza od przyznania się do tego, że na myśl o spotkaniu jej brata, robi mi się słabo.

– Zaraz cię ochłodzimy lodami, a potem wepchnę cię do tej fontanny, jak tak ci się podoba – stwierdziła.

Docierałyśmy właśnie do boiska, na którym rozgrywał się jakiś zaciekły mecz. Od ilości nagich torsów znowu zakręciło mi się w głowie.

– Proszę, proszę – zamruczała Marta, gdy zatrzymałyśmy się przy siatce zabezpieczającej boisko. – Być może nie mamy aż takiego pecha – dodała z uśmiechem.

Próbowałam nie wgapiać się w zgraję kolesi bez koszulek, ale jak inaczej miałam zlokalizować obiekt moich westchnień. Na szczęście nie byłyśmy jedynymi dziewczynami, które znalazły się pod siatką boiska.

Słodki sen LidiiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz