Rozdział 8

417 20 3
                                    

Kuba 

Jezu, jak ja nie znosiłem takiej jesieni. Ciągle lało i lało, jakby się coś tam na górze przerwało. Przedzierałem się przez warszawski korek i szlag mnie trafiał, bo byłem już spóźniony. Marta pewnie już się piekliła i całą drogę do domu, bo wybieraliśmy się na Wszystkich Świętych do rodziców, będę musiał wysłuchiwać jej paplania o tym, jak to zmokła i zaraz dostanie zapalenia płuc, a potem umrze.

Taaa.

Po dwudziestu minutach udało mi się wreszcie zatrzymać pod jej uczelnią na Szczęśliwicach. Deszcz bębnił o dach, ledwie mogłem cokolwiek dostrzec przed sobą. Włączyłem awaryjne, bo zaparkowałem częściowo na chodniku. Wybrałem numer siostry. Odebrała po pierwszym sygnale.

– Gdzie jeste...a widzę – powiedziała zdyszana i zobaczyłem jak zbliża się biegiem do samochodu.

Chwilę potem była już w środku. Faktycznie zmoknięta jak kura i wściekła jak osa. Standard, przynajmniej jeśli chodziło o to drugie.

– Kurwa, co za pogoda. Ile może tak lać i lać. Świata nie widać. Nic nie widać – jęknęła, gdy odpaliłem silnik. – Masz moją torbę? – zapytała, odwracając się za siebie.

– W bagażniku – odwróciłem głowę, żeby wycofać.

– Słuchaj, bo jest sprawa – zaczęła, gdy udało mi się wymanewrować pomiędzy zaparkowanymi byle jak i byle gdzie autami.

Spiąłem się w środku na to jej zdanie, bo oznaczało, że ma plan, który obejmuje mój udział, a którego ja na pewno nie będę miał ochoty wykonać.

– Co? – warknąłem wbijając się na Aleje Jerozolimskie, czym prawie nie przypłaciłem dzwona, bo jakiś palant dał po hamulcach.

– Chodzi o zabranie jeszcze kogoś z nami – powiedziała przymilnym tonem.

Jęknąłem w duchu.

– Niby kogo? – burknąłem, zdając sobie sprawę, że będę musiał chyba przebić się przez centrum, co w tę pogodę i o tej porze oznaczało katastrofę. – Poza tym takie ustawki to się organizuje trochę wcześniej, a nie w piątek w godzinach szczytu – dodałem maksymalnie już wkurwiony.

Znając Martę pewnie po tego kogoś będę musiał jechać na drugi koniec Warszawy, co da nam przynajmniej godzinę w plecy.

– Ale Lidka jest na postoju busów pod Pałacem. Jest jakieś opóźnienie... – zaczęła, ale jej przerwałem.

– Co?

Po usłyszeniu imienia Lidii, natychmiast się skupiłem na jej paplaninie.

– No Lidce opóźnia się bus do domu i pomyślałam, że może byśmy ją zgarnęli po drodze – wzruszyła ramionami, jakby nigdy nic. – Przecież jedziemy w to samo miejsce – dodała.

– I mówisz mi o tym dopiero teraz? – zapytałem z pretensją.

Nie chodziło o fatygę, tylko o to, że nie powiedziała mi, że Lidia też jedzie na weekend i zamiast zabrać się od początku z nami, jak człowiek, wystaje w ulewie, a dopiero co wygrzebała się z przeziębienia.

Po tym, jak zeszłej soboty złapaliśmy wspólną taksówkę i wysiadła pod akademikiem, już się nie widzieliśmy. We wtorek zapytałem ją na Messengerze, jak się czuje, odpisała, że już znaczeni lepiej i na tym się nasz kontakt urwał. Chciałem jeszcze o coś zapytać, ale jej zdawkowa odpowiedź mnie przed tym powstrzymała. Poza tym miałem ciężki tydzień na uczelni i w szpitalu, dlatego odpuściłem.

A teraz...teraz Lidia stoi na deszczu i czeka na spóźnionego busa do domu.

– Dopiero teraz Lidka do mnie napisała, nie wiedziałam, że też jedzie do domu, dlaczego na mnie warczysz? Jeśli to taki problem to odpiszę jej, że...

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Aug 15, 2023 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Słodki sen LidiiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz