Kuba
Jezu, jak ja nie znosiłem takiej jesieni. Ciągle lało i lało, jakby się coś tam na górze przerwało. Przedzierałem się przez warszawski korek i szlag mnie trafiał, bo byłem już spóźniony. Marta pewnie już się piekliła i całą drogę do domu, bo wybieraliśmy się na Wszystkich Świętych do rodziców, będę musiał wysłuchiwać jej paplania o tym, jak to zmokła i zaraz dostanie zapalenia płuc, a potem umrze.
Taaa.
Po dwudziestu minutach udało mi się wreszcie zatrzymać pod jej uczelnią na Szczęśliwicach. Deszcz bębnił o dach, ledwie mogłem cokolwiek dostrzec przed sobą. Włączyłem awaryjne, bo zaparkowałem częściowo na chodniku. Wybrałem numer siostry. Odebrała po pierwszym sygnale.
– Gdzie jeste...a widzę – powiedziała zdyszana i zobaczyłem jak zbliża się biegiem do samochodu.
Chwilę potem była już w środku. Faktycznie zmoknięta jak kura i wściekła jak osa. Standard, przynajmniej jeśli chodziło o to drugie.
– Kurwa, co za pogoda. Ile może tak lać i lać. Świata nie widać. Nic nie widać – jęknęła, gdy odpaliłem silnik. – Masz moją torbę? – zapytała, odwracając się za siebie.
– W bagażniku – odwróciłem głowę, żeby wycofać.
– Słuchaj, bo jest sprawa – zaczęła, gdy udało mi się wymanewrować pomiędzy zaparkowanymi byle jak i byle gdzie autami.
Spiąłem się w środku na to jej zdanie, bo oznaczało, że ma plan, który obejmuje mój udział, a którego ja na pewno nie będę miał ochoty wykonać.
– Co? – warknąłem wbijając się na Aleje Jerozolimskie, czym prawie nie przypłaciłem dzwona, bo jakiś palant dał po hamulcach.
– Chodzi o zabranie jeszcze kogoś z nami – powiedziała przymilnym tonem.
Jęknąłem w duchu.
– Niby kogo? – burknąłem, zdając sobie sprawę, że będę musiał chyba przebić się przez centrum, co w tę pogodę i o tej porze oznaczało katastrofę. – Poza tym takie ustawki to się organizuje trochę wcześniej, a nie w piątek w godzinach szczytu – dodałem maksymalnie już wkurwiony.
Znając Martę pewnie po tego kogoś będę musiał jechać na drugi koniec Warszawy, co da nam przynajmniej godzinę w plecy.
– Ale Lidka jest na postoju busów pod Pałacem. Jest jakieś opóźnienie... – zaczęła, ale jej przerwałem.
– Co?
Po usłyszeniu imienia Lidii, natychmiast się skupiłem na jej paplaninie.
– No Lidce opóźnia się bus do domu i pomyślałam, że może byśmy ją zgarnęli po drodze – wzruszyła ramionami, jakby nigdy nic. – Przecież jedziemy w to samo miejsce – dodała.
– I mówisz mi o tym dopiero teraz? – zapytałem z pretensją.
Nie chodziło o fatygę, tylko o to, że nie powiedziała mi, że Lidia też jedzie na weekend i zamiast zabrać się od początku z nami, jak człowiek, wystaje w ulewie, a dopiero co wygrzebała się z przeziębienia.
Po tym, jak zeszłej soboty złapaliśmy wspólną taksówkę i wysiadła pod akademikiem, już się nie widzieliśmy. We wtorek zapytałem ją na Messengerze, jak się czuje, odpisała, że już znaczeni lepiej i na tym się nasz kontakt urwał. Chciałem jeszcze o coś zapytać, ale jej zdawkowa odpowiedź mnie przed tym powstrzymała. Poza tym miałem ciężki tydzień na uczelni i w szpitalu, dlatego odpuściłem.
A teraz...teraz Lidia stoi na deszczu i czeka na spóźnionego busa do domu.
– Dopiero teraz Lidka do mnie napisała, nie wiedziałam, że też jedzie do domu, dlaczego na mnie warczysz? Jeśli to taki problem to odpiszę jej, że...
CZYTASZ
Słodki sen Lidii
ChickLitKiedy Lidia poznaje Kubę, starszego brata jej najlepszej przyjaciółki, już wie, że spotkała faceta idealnego, któremu nikt nigdy nie dorówna. Przystojny student medycyny jest wszystkim, czego może pragnąć zadurzona nastolatka. Wie jednak, że jej fas...