Rozdział 3.

420 27 2
                                    

 Ocknęłam się, gdy zgasł silnik. Ledwie mogłam podnieść głowę, bo tak zesztywniał mi kark, a w czaszce dudnił tępy ból, od którego robiło mi się niedobrze.

– Lidia? – usłyszałam delikatny szept przy uchu.

Otworzyłam oczy i napotkałam spojrzenie roziskrzonych zielonych oczu. Skrzywiłam się, bo zdawało się, że dopadła mnie wysoka gorączka a wraz z nią omamy.

– Ciekawie reagujesz na mój widok – usłyszałam – Jak zresztą zawsze – dodał, jakby do siebie.

– Gdzie ja jestem? – zapytałam zachrypniętym głosem, a moim ciałem wstrząsnął dreszcz, chociaż we wnętrzu było całkiem ciepło.

Powoli przypominałam sobie, gdzie jestem i najważniejsze...z kim jestem.

– Pod twoim akademikiem – odparł spokojnie Kuba.

– Ach tak – odchrząknęłam i zaczęłam się podnosić.

Odpięłam pasy i rozejrzałam się za moją torebką. Wydawało mi się, że wszystko robię w zwolnionym tempie, jakbym wpadła do garnka ze smołą. Wygrzebałam ją z tylnego siedzenia, a gdy się wyprostowałam, na moje czoło coś opadło.

– Jezu, jesteś rozpalona – powiedział ze zgrozą mój towarzysz i niech mnie szlag, jeśli to nie zabrzmiało dwuznacznie.

Ale chyba tylko dla mnie, bo Kuba popatrzył na mnie z przestrachem.

– No nic, lecę do pokoju – z ulgą i też lekkim smutkiem, że to już koniec mojej przejażdżki złapałam za klamkę – Dzięki za podwózkę.

Na szczęście nawałnica ustała i mogłam dotrzeć do wejścia bez problemu, zważywszy na to, że Kuba zatrzymał się prawie pod samym budynkiem. Gdy byłam na zewnątrz i docierałam już do drzwi, obok mnie ktoś się zatrzymał.

– Hej, Lidka – powiedział Dawid, mój sąsiad z piętra. – Co ci? Nie wyglądasz za dobrze. – nachylił się nade mną, żeby mi się lepiej przyjrzeć.

– Cześć i dzięki – próbowałam być sarkastyczna, ale że bolało mnie prawie wszystko, nawet poczucie sarkazmu, poległam.

– Serio, pomóc ci w czymś? Zaprowadzić cię do pokoju? Zrobić gorącej herbaty? Ogrzać własnym ciałem?

Parsknęłam. Cały Dawid. Nie próbował mnie podrywać, czy coś takiego, po prostu taki był.

Już miałam na to odpowiedzieć, ale ktoś stanął za moimi plecami. Kuba.

– Nie rób sobie problemu, ja ją zaprowadzę – powiedział i objął mnie delikatnie ramieniem.

– Spokojnie, człowieku – Dawid podniósł do góry ręce w geście poddania. – Spadam. See you, Lidka – posłał mi swój uwodzicielski uśmiech, a ja mogłam jedynie skinąć mu głową na pożegnanie.

– Kuba, co ty tu robisz? – mój głos zabrzmiał bardzo słabo, tak jak się właśnie czułam. – Nie miałeś już jechać?

– Miałem, ale widzę, że tutaj jest potrzebny lekarz – powiedział udając powagę.

– Jeszcze nim nie jesteś – odburknęłam.

– To i tak więcej niż nic – odparł i pokierował mnie do wnętrza budynku.

Zadrżałam z zimna. Było mi na przemian gorąco i zimno. Jedyne, czego teraz pragnęłam to położyć się do łóżka i zasnąć. Tylko tego. Najpierw jednak musiałam spławić Kubę, bo przecież w jego towarzystwie nie będę się mogła rozluźnić, a już nie wypadało przy nim padać na łóżko jak zwierzę, a właśnie tego pragnęłam najbardziej.

Słodki sen LidiiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz