•1•

29 8 2
                                    

"Dzień 243
Zgadza się. To już 243 dzień tego roku. I ostatni dzień mojego życia. Mama wysyła mnie do jakiejś zakichanej szkoły z internatem. Jakby ktoś jeszcze nie wiedział: jestem Annie Wilberk i niedługo kończę czternaście lat. Mieszkam z mamą i jej chłopakiem. Tak nawiasem mówiąc, to ten chłopak ma strasznie odstające uszy. Wygląda jak osioł. Wracając do gorącego tematu... Dlaczego moje życie się dziś kończy? Ano dlatego, że zostawiam tu moich przyjaciół, pokój a przede wszystkim zostawiam laptopa. W tej durnej szkole nawet go nie pozwalają mieć. Co za szczęście, że zeszyt mi pozwolili zabrać. Co jeszcze tu zostawię? Panią Drake. Pani Drake uczy mnie tańca na szarfach. Bo tańczę. Od jakichś siedmiu lat. Jestem w tym najlepsza."

- Ann! Schodź na dół. Zaraz jedziemy na dworzec.
Dziewczyna przewróciła oczami i dźwigneła się na nogi. Zamknęła zeszyt na srebrną kłódkę i wcisneła go do niebieskiego plecaka, między książki od hiszpańskiego i stary, brudny piórnik. Wyciągnęła z biórka paczkę gum do żucia i wcisneła ją do kieszeni. W drzwiach obróciła się jeszcze i omiotła wzrokiem cały pokój. Stara komoda, szafa. Łóżko które zwykle było zasłane papierami i ubraniami,teraz było pościelone i czyste.

Wyjrzała przez barierkę w schodach. Na dole na dywanie, stała już jej walizka. Patrzyła na nią z zadowoleniem. Wiedziała, że są w niej szałowe ciuchy, które na pewno zrobią furorę wśród dzieciaków z Anglii.
- Brytyjczycy- uśmiechnęła się pod nosem.

Przez drzwi wejściowe wychyliła się wysoka blondynka i popatrzyła z wyrzutem na dziewczynę.
- Annie. Kiedy proszę żebyś zeszła, to masz zejść od razu. Jasne?- nie usłyszała żadnej odpowiedzi więc powtórzyła- Jasne?!
- Jasne, jasne.
Zbiegła szybko po schodach. Ich lokaj, Johny, sięgną po walizkę i wytaszczył ją wprost do bagażnika taksówki.                                                                                                                                                             -No siup- powiedział.

 Ann lubiła go, ale zaczynało ją jednak już wkurzać życie w wielkiej willi z lokajami, pokojówkami i tysiącem innych obcych ludzi. Chciała mieszkać tylko z mamą. Najlepiej w jakiejś małej rozpadającej się chatce na przedmieściach. Może nie w centrum San Francisco. I byłoby fajnie mieć tatę i rodzeństwo i... Dobra, dobra... Po co myśleć o czymś, co na pewno się nie stanie.

Zerkneła w lusterko przy drzwiach. Zobaczyła w nich latynoskę z czarnymi włosami, brązowymi oczami i piegami...
- O, to ja!- powiedziała cicho.
Pośpiesznie pożegnała się z mamą. Weszła do taksówki. Wciągnęła nosem powietrze. Śmierdziało dymem i alkoholem. Wolałaby jechać samochodem mamy.
- Gdzie Cię zawieść, dziecko?-zapytał brodary kierowca od którego zalatywało rybą
- Eee... Na dworzec kolejowy. Potrzebuje pan więcej informacji?
Kierowca obrzucił ją przeciągłym spojrzeniem i nacisną pedał gazu.

Zbrodnia w białych rękawiczkachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz