Wprowadzenie ~ Dom Belltonów

27 2 1
                                    

Rezydencja rodziny Belltonów była niemal tak intrygująca jak jej mieszkańcy. Okazała budowla z białej cegłówki była znana i często odwiedzana przez osobistości z Londynu. Miało to związek z profesją pana Belltona, zacnego członka parlamentu i intratnego bankiera, który lokował pieniądze samego marszałka Izby Lordów na londyńskiej giełdzie. Jednak nie tylko pozycja społeczna rodziny ściągała wielkomiejskich panów, poważane damy i ich latorośle do prowincjonalnego Westshire. Tym, co nadawało posiadłości uroku była urzekająca aranżacja ogrodu. Gęste,pozornie nieokrzesane pnącza bluszczu, które pięły się po ścianach dworku, wykonując czarodziejski taniec, nadawały mu romantycznego charakteru. Okazałym ogrodem zajmował się niezwykle utalentowany ogrodnik Michel Beaumont, jedyny, któremu przez trzydzieści lat udawało się ujarzmiać tutejszą naturę, nie naruszając jej pierwotnego stanu. To jego łagodna ręka do roślin przyczyniła się do rozsławienia dworku Belltonów.

Feeria barw i zapachów witała wszystkich przybyłych. Na dziedzińcu można było spotkać okoliczne dzieci z policzkami zaróżowionymi z ekscytacji, przyglądające się okazałym rabatom i obserwujące motyle, podczas czerpania wody ze studni. Tym jednak, którzy przybywali do rodziny Belltonów na ich zaproszenie, imponował najbardziej wewnętrzny ogród, odgrodzony od reszty kamiennym murem, nieznany przez większość mieszkańców wsi. Tego lata prezentował się naprawdę pięknie. Kamienne mury obrastały owocującą winoroślą, a miejscami mchem. Były one stale przycinane i łagodnie pielęgnowane. Efekty pracy Michela były niezwykłe. Pozornie dziko rosnące rośliny, dla bystrego oka okazywały się być delikatnie okiełznane ręką ludzką. Darzył naturę szacunkiem i należną czcią.

Okazałe dęby, lipy i platany okalały ścieżki spacerowe, użyczając przyjemnego cienia. W każdej z łączących się alejek znajdowały się ławki, na których często ktoś siedział, czy to uwieczniając na obrazie widoki, czy rozmawiając. Obfitość wszelkiego rodzaju i koloru kwiatów była zachwycająca. Polne maki tworzyły zgraną kompozycję z wrzosami, lawendą, złotogłowiem i margaretkami. Owady nie stanowiły przeszkody w spacerowaniu, wręcz przeciwnie, zdawały się być oczarowane intensywnymi barwami kwiatów i nie zwracały uwagi na ludzi. Dzięki mnogości pszczół, miodu było w Westshire pod dostatkiem. Na tyłach ogrodu znajdowała się ceniona w okolicy pasieka.

Michael zadedykował pani Eleonorze, żonie Edwarda, specjalną różaną alejkę, jako prezent ślubny. Dbał o nią z największą pieczołowitością, co było wyrazem głębokiego szacunku i miłości dla całej rodziny Belltonów. Nawet przy długich obserwacjach, nie można by się było dopatrzeć choćby jednego zwiędłego listka na którejś z róż pani Eleonory. Gdy na świat przyszła Cecilia, pierworodna córka Belltonów, Michel przeznaczył dla niej mały brzozowy zagajnik, na samym końcu ogrodu, w którym stworzył dla dziewczynki specjalną rabatę kwiatową. Dla Baelfire'a natomiast przeznaczył przydomowe grządki z ziołami i warzywami najpotrzebniejszymi w kuchni, by chłopiec sam mógł je pielęgnować, co też później robił.

Przy jednej z alejek znajdował się staw rybny, a obok ławka, na której zwykle zasiadali goście Edwarda Belltona, omawiając z nim strategie finansowe czy polityczne przy jednoczesnym wędkarskim „wyścigu". To ich rozluźnia – powiadał rozbawiony lord. Ulubiona ławka Edwarda, położona najbliżej stawu, została mu darowana przez Michela, gdy obecny pan domu był jeszcze małym chłopcem, stąd jego sentyment do tego miejsca. Kolejna, bardziej dzika część ogrodu była ukochana przez przybyłe dzieci i młodzież. Potomstwo samego Belltona, Cecilia i Baelfire uwielbiali spędzać czas na niewielkim wzniesieniu, oparci o potężny dąb, na którego gałęzi zawieszona była drewniana huśtawka. Od dzieciństwa było to ich ulubione miejsce do prowadzenia rozmów gier towarzyskich, zaciekłych dyskusji z przyjaciółmi czy odczytów poezji. Wzniesienie to, tak zwana Świątynia Myśli, znajdowało się na samym końcu ogrodu, tuż obok szklarni z warzywami. Było ono idealnie zlokalizowane, blisko ludzi, a jednak na uboczu. Możliwość patrzenia na pracujących w ogrodzie z góry, mimo, że niewielkiej, ale wciąż góry, zaspokajała dziecięce imperialne zapędy Belltonów, z których na szczęście dość prędko wyrośli.


Za Świątynią Myśli, w dole, rozciągały się pastwiska do wypasu owiec i koni, a w oddali las. Drogę do niego przecinała rzeka, dopływ Tamizy. Zachwycone okolicznymi widokami pary wypożyczały łódki od Belltonów i opływały posiadłość. Westshire było wsią oddaloną o godzinę drogi od przedmieść Londynu. Przez swe odległe od miejskiego zgiełku, malownicze położenie często londyńscy dygnitarze przybywali z kilkudniową wizytą, wespół z całymi rodzinami, aby móc zanurzyć się choć na chwilę w zaczarowany świat barw i zapachów, i odpocząć od codziennych trosk. Dom Belltonów, jak i ich ogród, były otwarte dla gości z różnych stron. Nie było dnia, aby choć jedna duszyczka nie zawitała w ich progi, choćby to miała być daleka krewna, czy pocztmistrz z krótką wizytą na herbatę.


Cała rodzina Belltonów bardzo ceniła Michela i jego pracę. Pan Edward znał go od dziecka. Jego ojciec, świętej pamięci lord Andrew Bellton zatrudnił Michela, gdy ten wchodził w dorosłość. Przekonał się, że nawet w Londynie nie znajdzie się człowieka z większą zdolnością do tej pracy. Michel miał rękę do roślin. Od tej pory stale dbał o ogród w Kwiatowym Zakątku. Belltonowie widzieli jego trud, a uśmiech na jego spracowanej twarzy sprawiał im radość. Dbali więc o to, aby zawsze starczało mu pieniędzy na wykarmienie dużej rodziny. Był dla nich jak najlepszy przyjaciel i cichy doradca, a co najważniejsze, wybitny słuchacz. Dlatego też wiadomość o jego śmierci mocno wstrząsnęła rodziną. Potrafiliby zawierzyć mu własne życie, choć był jedynie ich służącym. Wszystko to, co piękne w ogrodzie Belltonów, było zasługą Michela, który dzieło to przepłacił życiem.

Codzienne sprawy jednak toczyły się dalej, a letnie dni wyeksponowały wspaniały dorobek pracy Michela.

Czerwiec 1815 roku zapowiadał się obiecująco. W istocie, był on obfitujący w ogólnonarodowe sukcesy, jak i w osobiste radości rodziny. 18 czerwca, niespełna dwa tygodnie temu, wojska Arthura Wellesleya pokonały Napoleona pod Waterloo. Cóż to była za bitwa! Huczały o niej wszystkie gazety, poczynając od The Timesa, a kończąc na kobiecych magazynach. W istocie, zwycięstwo siódmej koalicji antyfrancuskiej stało się podwaliną pod przyszłą potęgę imperialną Anglii. W wyniku obrad Tańczącego Kongresu Wielkiej Brytanii przypadły w udziale Wybrzeże Południowej Afryki, Cejlon, Mauritius i Korfu. Książę Regent rządził cztery lata, a już zdążył tyle osiągnąć! Londyńscy arystokraci nie mogli nadziwić się potędze Korony.

Dla samych Belltonów zwycięstwo Anglii było świetną wiadomością. Obrót akcjami i wchodzącymi na rynek maklerski obligacjami przynosiły duże zyski. Ludzie chcieli inwestować w wyprawy morski i rozwój potężnej Królewskiej Marynarki Wojennej i Ekspedycyjnej. To się im opłacało, a Edward Bellton, jako świadomy politycznie i ekonomicznie makler umiał to wykorzystać. Stawał się pośrednikiem transakcji inwestorów z giełdami i bankami. Życie prywatne rodziny również zapowiadało przyszłe zmiany.

Wielkimi krokami zbliżał się 30 czerwca. Już niedługo wszelkie wysiłki włożone w dobre wychowanie Cecilli miały przynieść oczekiwane skutki. Eleonora w ukryciu przed córką wolne wieczory spędzała na wzbogacaniu jej wyprawki.

Panie, oby ślub odbył się przed końcem lata – modliła się cicho przez ostatni miesiąc. Wnet miało się okazać, kim będzie wybranek jej serca. Już od tygodnia gościła u nich Charlotte, córka dowódcy Wellesleya. Jej bliźniaczy brat kończył niedługo pobierać nauki w szkole z internatem. Przyszły wicehrabia Wellington, byłby dla niej wprost idealną partią. Tak...– rozmyślała w swym mahoniowym fotelu na biegunach, tym samym, w którym kiedyś kołysała maleńką Cecilię do snu. Liczyła na to, że młody książe Wellington przybędzie razem z matką. A jeśli nie, to może ten John Keats, znajomy Mary Shelley? Tak lubi tu nas odwiedzać. Zawsze ucinał ciekawe, górnolotne pogawędki z Cecilią. Chociaż może lepiej nie on, poeci to kapryśne bestie i nigdy nie wiadomo, o co im chodzi. – Eleonora uśmiechnęła się do swoich myśli. Nie mogła się już doczekać tego wyjątkowego dnia. Usnęła nucąc starą kołysankę, którą niegdyś usypiała swoje dzieci, z życzeniem, aby tylko dobrze wydać córkę.

Seven Flowers of WestshireOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz