2 Loreley

64 6 3
                                    


Obudziłam się na twardej podłodze z czarnego marmuru.

Z sufitu ściekała woda, a jedynym źródłem światła był stary, czarny żyrandol.

Spojrzałam na swoje ręce.

Cała byłam pokryta czymś oślizgłym...

Czymś takim jak....ślina.

Wspomnienia z poprzedniego dnia wracały.

Twarz mojej matki, leżącej w zgliszczach razem z innymi ludźmi z mojej wioski.

Chciałam, nie, błagałam wszystko wokoło, cały świat, aby wszystko to okazało się tylko koszmarem.

Ale jeśli to koszmar, to co robię w miejscu w którym nigdy wcześniej nie byłam ?

Usłyszałam czyjeś kroki.

Moje tętno przyspieszyło.

Moje oczy rozszerzyły się z przerażenia.

Cała się trzęsłam. Z przerażenia.

Chciałam się gdzieś ukryć, ale nie było tam żadnych mebli, zakamarków, niczego za którym mogłabym się schować.

Musiałam przyjąć do wiadomości to, że znajduję się w smoczej jamie.

Kroki stawały się coraz głośniejsze.

Ukryłam twarz w kolanach.

Mimowolnie zaczęłam płakać.

Czemu?

Czemu nie mogłam być z rodziną?

Gdziekolwiek oni są.

Wtedy mój umysł nie mógł po prostu przyjąć do wiadomości tego, że prawdopodobnie każda z osób na której mi zależało, została bestialsko zamordowana.

Ktoś mnie szturchnął.

Kiedy uniosłam wzrok zobaczyłam kobietę z wczoraj.

Nosiła krwistoczerwoną suknię.

Jej ciemne włosy zostały spleciony w warkocz owinięty siateczką pereł.

Jej oczy niebezpiecznie błyskały.

-G-g-gdzie są moi rodzice- odważyłam się wydukać opuszczając wzrok.

-Nic nie pamiętasz z wczoraj?-zapytała z zaciekawieniem.

-Nie-skłamałam.

Na jej twarzy zakwitł uśmiech.

Nie taki jak u mojej matki.

Uśmiech manipulatora, który dostrzegł swoją nową ofiarę.

-Twoi rodzice cię porzucili-powiedziała.

Na jej twarzy odmalowało się sztuczne zmartwienie.

Jej słowa wydawały mi się bardzo przekonujące.

Czułam, że muszę jej zaufać. Czułam, że ta wersja wczorajszego dnia mi bardziej odpowiada.

Od tego momentu próbowałam stworzyć świat idealny, byleby uciec od zmartwień.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że może nadejść dzień w którym nie będę mogła odróżnić kłamstwa od prawdy.

- Loreley -odezwała się, przerywając moje rozmyślania.

-Na imię mi Loreley. Zwracaj się do mnie per pani lub per pani Loreley, zrozumiano?-

Odpowiedziałam jej skinieniem głowy.

-Od dzisiaj masz na imię Kaida i aby wynagrodzić mi to, że zdecydowałam się tobą zaopiekować, powinnaś wykonywać wszystkie moje polecenia. Wszystkie, rozumiesz?-

Kolejne skinięcie głowy.

Nagle Pani Loreley przyklękła i spojrzała mi prosto w oczy obdarzając mnie kolejnym do bólu fałszywym uśmiechem.

Przytuliła mnie.

Po czym.

Mnie.

Ugryzła.

Poczułam nagły przypływ mocy, ale zarazem zrobiło mi się słabo.

Nie potrafiłam niczego zobaczyć.

Jedyne co widziałam, to przelatujące mi w oczach cienie.

Królowa CieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz