2

4 0 0
                                    

2

Powietrze było gęste, niemal dusiło, w dodatku przyklejało się do ciała. Można je było wyżymać. Witamy na Florydzie! Zdjęłam z nosa okulary, bo przez parę nic nie było widać i rozejrzałam się za ojcem, ale mgła na oczach przypomina mi, że przecież potrzebuję do tego okularów. Pomyślałby kto, że jestem zdenerwowana. Wytarłam szkiełka o bluzkę i założyłam na nos. Trochę lepiej. Ale nigdzie nie było jego białego Mercedesa. Sięgnęłam po telefon, sprawdziłam godzinę i z powrotem włożyłam go do kieszeni spodni. Zero wiadomości. Jeśli zadzwonię, to powie mi, że stoi w korku, bo zleciały się śnieżne ptaki i populacja południowo-zachodniej Florydy wzrosła w ciągu ostatniego tygodnia o milion. Słyszałam to tuzin razy. Wszystko, co mówi, słyszałam tuzin razy, jakby po głowie chodziły mu wciąż te same myśli, nakręcone na sprężynę.

Przedarłam się przez tłum czekający na Ubera, usiadłam na krawężniku i wystawiłam twarz do nieba. Wtedy jeszcze uwielbiałam Florydę. Kochałam uciekać z mroźnego Chicago i lądować tu – w innym świecie. Tutaj wszystko miało więcej kolorów. Uwielbiałam to, jak słońce opiekało moją bladą skórę. Nagle czułam się bardziej żywa. Wolna. Tylko słońce działa w ten sposób, jakby miało magiczną moc. Wszystkie problemy zaczynają blaknąć w jego świetle. A skoro mowa o problemach... usłyszałam pojedynczy klakson i poczułam, że moje właśnie się zaczynają.

– Cześć, Amelia! – tata zawołał do mnie przez uchylone okno i zaraz zaczął unosić się bagażnik. – Jak się masz?

– Cześć, tato. – Osłoniłam twarz od słońca i zajrzałam do środka samochodu. Był sam. Na szczęście.

Podniosłam się z mojej sekundowej medytacji, wzięłam walizkę i położyłam ją na stertę papierowych ulotek i gazet. Uśmiechnęłam się automatycznie na ich widok, bo to uwielbienie mojego ojca do papierowych liter zdradza idealnie jego wiek. Jeremy Whetstone miał czterdzieści siedem lat, kiedy przyszłam na świat. Teraz zbliżał się do okrągłych sześćdziesięciu pięciu. I tak, od zawsze czułam, że dzieli nas pół wieku. Czasem wydawało mi się, że mama myślała podobnie. W końcu zrozumiała, że ich małżeństwo było dla niego rezultatem kryzysu wieku średniego. A ona była jak kulka waty, którą wypchał chwilowo jakieś bolące miejsce.

Wzięłam głęboki oddech, żeby uspokoić nerwy. Rozmawiamy raz w tygodniu, w niedzielę, jak w zegarku, ale nie widziałam się z ojcem od Święta Dziękczynienia. Przez telefon łatwo pominąć emocje, wybrać właściwe słowa i zachować problemy dla siebie. Przez piętnaście minut łatwo udać, że wszystko jest w porządku. Wcisnęłam teraz przycisk do zamknięcia bagażnika i ruszyłam w stronę drzwi pasażera. Pociągnęłam za klamkę, ale nie ustąpiły. Zapukałam do środka. Patrzyłam, jak szuka przycisku, żeby wpuścić mnie do środka. Jakby to wcale nie był jego samochód. Byłoby miło, gdyby to samo można było zrobić w życiu. Wcisnąć przycisk, by mieć pewność, że nikt nie wejdzie, by pobrudzić ci dywanik. Klik. Otwieram drzwi i opadłam ciężko na fotel. Klimatyzacja szczypie mnie w skórę.

Tata uśmiechnął się na mój widok, jakby naprawdę się cieszył, że jestem, a zaraz potem zniknęłam w jego objęciach. Zaciągnęłam się jego zapachem, połączeniem wody po goleniu i ziołowego szamponu i na moment wszystko było dobrze. To jakaś pierwotna reakcja, która sprawia, że w towarzystwie taty czułam się bezpiecznie. Jakby zewnętrzny świat musiał najpierw przejść przez niego, by dotrzeć do mnie.

– Cynthia prosiła, by zapytać, co zjesz na obiad – usłyszałam zaraz, a to błogie uczucie zniknęło.

– Wszystko jedno. Może być kanapka z Chick-fil-A.

– Wiesz, że się o ciebie troszczy i pokazuje to, jak potrafi. W dodatku gotowanie zawsze było jej specjalnością.

– Wiem, wiem – odpowiedziałam. To też słyszałam dwadzieścia razy. – Ale może oszczędzimy jej kłopotu i pojedziemy po jedzenie na wynos? Spicy deluxe? Z karbowanymi frytkami?

– Cynthia i ja jesteśmy na diecie, kotku.

– Oczywiście, że jesteście na diecie. – Przewróciłam oczami, ale tego nie widział. Zerknął w lusterko i poczekał, aż minie nas czerwony kabriolet. – Myślałam, że wypróbowaliście już wszystkie możliwe.

– Zostało nam jeszcze kilka – powiedział z przekąsem, wrzucił D w automatycznej skrzyni biegów, ustawił się na drodze i wcisnął wtedy kierunkowskaz. – Zapinaj pas.

– Tak, jest, szefie – odpowiedziałam i posłusznie wykonałam polecenie. Dla własnego bezpieczeństwa. Byłam pewna, że nie zdałby kolejny raz na prawo jazdy. Jak na potwierdzenie, doszło do nas z tyłu trąbienie. Tata je zignorował. Nawet nie zerknął w lusterko wsteczne.

– W tym tygodniu ma paść lutowy rekord temperatury – powiedział mi.

– Świetnie.

– Trzydzieści dwa stopnie. W lutym! Globalne ocieplenie to nie żarty.

– Serio?

Oparłam głowę o szybę. Miałam ochotę na papierosa. Powodzenia, Amelia.

Każdy twój krokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz