Zacznijmy od początku.

45 2 0
                                    

Cześć, nazywam się Mer Aero i mam czternaście lat. Chcę opowiedzieć Wam o moich zdarzeniach, jakie zachodziły przez moje dotychczasowe życie.
Wychowałam się w niewielkim domu na obrzeżach miasta. Niedaleko płynie rzeka, a obok niej znajdują się przepiękne łąki, na które chodzę prawie codziennie. Lubię odludzia.
Kontynuując, żyłam w cudownej rodzinie, wśród cudownych ludzi. Gdy miałam pięć lat...
-Mamo, dzie jedziemy?-zapytałam
- To niespodzianka, kochanie. Mężu, jak myślisz, spodoba się jej tam?
- Oczywiście!- rzekł mój tata- To idealne miejsce dla naszej córeczki.
Byłam tak podekstytowana, że nie mogłam wytrzymać. Uspokoiłam się trochę i zaczęłam patrzeć przez okno samochodu. Nagle tata się zatrzymał, a z rozmowy wywnioskowałam, że robimy postój i zachodzimy do sklepu. Mama rozłożyła mapę i zaczęła ją wertować. Minuty mijały. Nagle usłyszałam pisk opon i zobaczyłam rażące światło. BUM! Jakiś stary mercedes zgniótł nam maskę i zbił szybę.
-Mamo, czego ten pan to zrobił?- spytałam oburzona- Mamo?
Cisza.
- Tato, co się dzieje?
Cisza.
Rozpięm pasy i wyszłam na dwór. Widok po prostu mnie zatkał. To auto było tak rozpędzone, że zgniotło naszą maskę w jakiś zygzak, a na dodatek zgniótł cały przód od góry.
W końcu uświadomiłam sobie, że to nie jakiś żart tylko prawdziwa katastrofa! Pobiegłam czym prędzej o sklepu, żeby kogoś powiadomić, ale pani sklepikarka tylko skinęła głową, mówiąc, że karetka załatwiona. Uspokojona zaczęłam wracać do samochodu. Nie doszłam jednak do niego. Kompletna destrukcja, czarny dym, iskry, w końcu ogień. Nasz samochód wybuchł. Wybuchł razem z... nie...
-MAMO!!! TATO!!!- wrzeszczałam w niebogłosy. -NIE...
Po jakiś dwóch minutach przyjechała karetka. Dostałam parę plasterków i bandaż na skaleczoną nogę. Lekarze od razu posmutnieli i zawieźli mnie do jakiejś obcej pani.

*
-Mer?- mówiła półgłosem.
- Tak, proszę pani?
- Nie wiem za bardzo jak ci to wytłumaczyć... hmm... bo twoi rodzice godzinę temu wyjechali na bardzo długie wakacje. Nie będziesz mogła ich zobaczyć, ale znajdziemy ciocię i wujka, aby się tobą zaopiekowali.
Wyobraźcie sobie jak trudno wytłumaczyć coś takiego pięciolatce.
- A dlaczego wyjechali?- zapytałam podejrzliwie.-
- Muszą odpocząć. Długo.
- Aha, no dobrze.
- Jak na razie zamieszkasz z innymi dzieciakami. Codziennie będziesz się bawić i poznawać koleżanki i kolegów.
- Brzmi fajnie.
- Cieszę się twoim ,,szczęściem".

*
I tak mniej więcej wyglądała moja tragedia. W wieku pięciu lat nic jeszcze nie rozumiałam. Prawdę powiedzieli mi sześć lat później, chociaż sama do tego doszłam już dzień po katastrofie. Dorośli... myślą, że dzieci są tak tępe, że nic nie wiedzą...
Wracając do opowieści, wyszłam z domu dziecka w wieku trzynastu lat. Cieszyłam się, bo w tej placówce były takie dziwne osoby, co miały "kreski" na ręlach, co mi się nie podobało. Ach, żebym wtedy wiedziała o co w tym chodzi...
No cóż. Ludzie, którzy się po mnie zgłosili, wydawali się bardzo pozytywni, jak rozmawiali w recepcji. W końcu nadszedł ten dzień. Piętnastego kwietnia dwa tysiące trzynastego roku wyszłam ze swoimi nowymi rodzicami.
Weszłam do nowego domu. Nie był zbyt duży; przedpokój, łazienka po lewej, sypialnia "wujostwa" po prawej, dalej kuchnia, na przeciwko niej mój pokój, a na wprost salon. Bardzo spodobała mi się moja sypialnia. Granatowe ściany, białe firanki i meble z ciemnego drewna, oraz półka pełna książek. Super! Wieczorem przyszli opiekunowie.
- Cześć, Mer.- powiedziała ciocia.- Mam na imię Kim i mam ttrzydzieści sześć lat.
- Pete, trzydzieści siedem lat. Podał mi rękę z uśmiechem. Tak się zastanawialiśmy, czy chcesz zachować swoje stare nazwisko, czy chcesz mieć nasze?
- Sugar- szepnęła ciocia Kim.
- Mogę zmienić.- odparłam z uśmiechem.
- Dobrze, damy ci jeszcze czas do jutra- rzekł wuj i oboje wyszli z pokoju.
- Czuj się jak u siebie! -Krzyknęła ciocia zza drzwi.
Umyłam się i ubrałam w piżamy. Będąc w kuchni podsłuchałam rozmowy opiekunów.
- Nie wiem, czy to był dobry pomysł- mówił wuj.
- Wiem, obce dziecko i w ogóle.
- Też się z tym dziwnie czuję.
- Myślisz, że...
- Nigdy! Ledwo weszła do domu!
- Kim, my jej w ogóle nie znamy!!!
- No to musimy ją poznać.
- A jeśli jest złodziejką?! Spląduje nam całe mieszkanie!
- Jak śmiesz tak mówić?! To była wspólna decyzja!!!
...
Przerażona uciekłam do pokoju. To oni tego nie przemyśleli? Jak to? Nie wierzę...
Przeszukując rzeczy, natknęłam się na prezent pożegnalny od koleżanki. Rozpakowałm pudełko;
Czekolada i laurka. A pod nimi... Żyletka? Co? Doczepione były do niej te słowa:
Trzymaj się. Jakby było źle, użyj tego, może wrócisz. Całuję, Amy
Ona zawsze miała zbyt dziwne poczucie humoru, ale za to była świetną towarzyszką. No nic. Czułam się jeszcze podle po dzisiejszych wydarzeniach. Spróbowałam raz, drugi. Na początku ból, potem ulga. Cudownie. Mogę iść spać.
***************************

Smutny los MerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz