Od nowa

33 1 0
                                    

     Rano musiałam wstać do nowej szkoły. Nie będę Wam tego opisywać, bo staje się to monotonne. Napomnę tylko, że zapoznałam się lepiej z Tomem i Livią, którzy okazali się mili. Tom miał niebiesko- szare oczy, blond włosy i miał około stu siedemdziesięciu pięciu centymetrów wzrostu. Livia była bardzo żywiołowa, a w jej szarych jak stal oczach można było dopatrzeć się tych żywych, zafascynowanych iskierek. Poza tym miała długie włosy koloru ciemnego blondu, a wzrost... no można powiedzieć, że mierzyła tyle co ja, czyli obecnie około sto sześciedziąt pięć centymetrów.          Niestety nowa szkoła wiąże się także z problemami... dużymi, ale to już nie ważne.
     Po południu umówiłam się z nowymi znajomymi na spacer, aby ich lepiej poznać. Po piętnastej spotkaliśmy się przy szkole.
     Tom i Livia pokazali mi okolicę i opowiedzieli mi trochę o sobie. Dosyć ciężko było mi mówić o swojej przeszłości i hobby, przy takiej, a nie innej sytuacji. Gdy doszłam do momentu, jak trafiłam do domu dziecka opadł mi rękaw, a Tom chwycił moje przedramię. Kurcze, zapomniałam o świeżych szramach.
- Ty się tniesz..?
- Mhm...
- Mer, wiesz, że tym nic nie zdziałasz?
- Tak. Wiem.
No nie, zaczynają się kazania. Przecież jestem w stu procentach świadoma, że nic mi to nie da.
Ale jaką ulgę przynosi...
- Eee, wybaczcie mi proszę, Livia, która godzina?
- Dwudziesta.
- O nie!- krzyknęłam- powinnam być w domu godzinę temu! Dobra, cześć wam, do jutra.
      Tak na prawdę miałam wrócić przed dwudziestą drugą, ale nie mogłam znieść ich min. Zaczęłam zmierzać ku domowi, leniwie kopiąc wszystkie kamyki, które podwinęły mi się pod nogę.
                   
                             *
   Wstałam o szóstej. W nocy nękały mnie koszmary. Wczoraj miałam rozmowę z moimi opiekunami. Pytania o hobby etc.
    Po siódmej byłam gotowa do szkoły. Szłam żwawo, bo Livia chciała jeszcze ze mną pogadać. Mam nadzieję, że nie o...
                    
                             *
- Hej, Mer!- krzyknęła Livia z drugiego końca korytarza.
- Hej, Livia- odrzekłam smętnie.
- No co z nowu? Jak tam u ciebie, co tam słychać?- zachowywała się nienaturalnie wesoło- Chcesz może pracę domową, czy wszystko masz? Bo wiesz ten niemiecki jest przerażający... Spałaś dzisiaj dobrze?
- Eee... tak... Livia, o co chodzi?
- O nic, o nic, haha... eee lecę, bo spóźnię się na fizykę! Pa!
Co to miało być..? To było naprawdę dziwne. Od razu widać, że Livia jest słabą krętaczką.
    Zabrzmiał dzwonek i poszłam na niemiecki. Przez pierwsze minuty ćwiczyliśmy rodzajniki der, die, das.
Spokój przerwało pukanie do drzwi. Do klasy weszła szczupła, młoda kobieta z brązowymi włosami.
- Dzień dobry, czy mogę prosić Mer na jakieś dwadzieścia minut?
- Ależ proszę- odpowiedziała nauczycielka.
Co? Ale dlaczego ja...
Po cichu się spakowałam i wyszłam za panią. Korytarz szkolny wyglądał tak dziwacznie gdy był pusty.
Zeszłyśmy na parter i weszłyśmy do jakiegoś malutkiego, zielonego gabinetu. Pani wskazała mi wygodny fotel, a sama siadła na identycznym po drugiej stronie drewnianego stolika, który nas dzielił.
- Cześć Mer, jestem pani Middie i pełnię rolę psychologa szkolnego.
    O nie...
- Dzień dobry, Mer Aero.
- Jak tam w nowej szkole? Poznałaś już kogoś?
- Dobrze, dziękuję. Tak poznałam Livię i Toma.
- Tak, bardzo, bardzo mili ludzie... A jak z nauką?
- Radzę sobie.
- Mer?
- Tak?
- Masz naprawdę cudowną koleżankę, która się o ciebie martwi.
- Czyli?
- Mam na myśli Livię...
- A czego ma się o mnie martwić już drugiego dnia?
- Mer, słyszałam, że zrobiłaś sobie krzywdę.
- Nie rozumiem...
- Chodzi tu o samookaleczanie.
   Kur...
- Dalej nie rozumiem. Ja? Ja miałabym się okaleczać? Niby z jakiego powodu?
- No nie wiem może stres...?
- Nie proszę pani, na pewno nie.
- A możesz pokazać mi ręce?
    Heh, głupi ma zawsze  szczęście. Blizny mam o wiele wyżej niż na nadgarstkach.
- Hmm no dobrze. Tylko nie miej nic za złe Livii, ona się na prawdę martwi.
- Dobrze. Do widzenia.
- Do widzenia.
LIVIA. Dlaczego?! Fajnie, po prostu świetnie. Kolejny psycholog. Już nie można nic zrobić, bo cię osaczą...
Wdrapałam się na piętro dwie minuty przed dzwonkiem. Nie weszłam już do klasy, tylko siedziałam na ławce czekając na dzwonek. Gdy zabrzmiał, udałam się do toalety zetrzeć dyskretne łzy. Nikomu. Nikomu nie można już zaufać.
****************************

Smutny los MerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz