I'm waking up
I feel it in my bones
Enought to make my systems blow
Welcome to...Wyłączyłam budzik zrzucając przy okazji pustą szklankę i kuferek, co mnie jeszcze bardziej rozbudziło. Sobota. W końcu upragniony weekend.
Założyłam jedyne wygodne jeansy i trochę za duży t-shirt.
Włosy zapletłam tradycyjnie w dobierańca i wyszłam do kuchni.
- Cześć, jak się spało?- zapytała ciocia.
- Cześć, dobrze.-odpowiedziałam jeszcze trochę niewyraźnie.
- Już daję śniadanie. Masz na dziś jakieś plany?- zapytała.
- Nie. Zaraz... tak! Mam się spotkać ze znajomymi w parku o osiemnastej.
- To super! Fajnie, że tak szybko znalazłaś znajomych. Ale pamiętaj, ostrożności nigdy za dość.
- Mhm...
Po śniadaniu nie miałam nic szczególnego do roboty, więc wyszłam na dwór. Cudowne, wiosenne słońce zaczęło już pożądnie przygrzewać. Hmm, a może się przejść?
Wyszłam na drogę i po paruset metrach zauważyłam drogę, której nie pokazali mi Tom i Livia. Ulica brukowana trochę większa niż ta, na której mieszkam, z kwiatami w donicach po obu stronach i sygnalizacją. No cóż, zostało iść przed siebie. Minęła już godzina, potem dwie... oczywiście musiałam zahaczyć o parę sklepów. Miałam już zawrócić, ale wzrok mój przykuł znak
,,Airport 2,5 km ->"
Po prostu mnie zatkało. Nie miałam już za bardzo czasu, ale postanowiłam, że jeszcze tam wrócę.
Po powrocie musiałam posprzątać w pokoju. Jakoś nigdy nie miałam z tym problemu, więc uwinęłam się w piętnaście minut. O kurcze! Dochodziła już siedemnasta. Przyszłam do kuchni na szybki obiad i zmieniłam koszulkę. Do parku miałam kawałek drogi, więc musiałam wyjść dwadzieścia po siedemnastej.
Ciekawe co ten Tom wymyślił...*
Po drodze nie zdarzyło się nic ciekawego, poza tym, że jakiś mały kundel chciał mi ogryść nogę, a jak nie chciał odpuścić sprzedałam mu w końcu kopa w zapchlony tyłek. Nie jestem za biciem zwierząt, ale ten pies naprawdę nieźle mnie poranił. Wtem dostałam SMS-a od Toma:
Przy fontannach, ok?
Skierowałam się więc w wyznaczone miejsce. Woda figlarnie pryskała na moją twarz, gdy siadłam na drewnianej, ciemnomahoniowej ławce. Toma jeszcze nie było. Opuściłam głowę, a ten widok mnie zamurował. Cały obszar spodni w okolicy łydki był ciemnoszkarłatny. Zaczęłam lekko panikować. Dobrze, że spodnie były luźne. Czym prędzej je podwinęłam i wyciągnęłam chusteczki z małego plecaka, który noszę zawsze na takie wypady. Zwilżyłam materiał wodą z fontanny i przejechałam po nodze. Miałam ochotę przeklnąć, bo ból był tak niesamowity, że nie wytrzymywałam. Co się działo w głowie tego psa?!
Obtarłam całą ranę usuwając zakrzepniętą krew. Rany były na serio głębokie.
- Hej, Mer, co ta... MER?!- wrzasnął Tom.- Mer, co ci jest?!
- Pies...- nie spodziewałam się, że mój głos jest taki słaby- jakiś kundel mnie dziabnął.
-Mer, idziemy do twojego domu- powiedział stanowczo Tom.
Nic nie powiedziałam, wsparłam się na jego ramieniu i podniosłam się z ławki. W tym samym czasie z nogi wypłynęła kolejna seria szkarłatnej substancji. Zauważyłam, że nogi Toma lekko się ugięły, ale dzielnie prowadził mnie dalej.
Szliśmy z dziesięć minut, a ja zostawiałam coraz to większe ślady. Traciłam siły. Nogi, a raczej noga była jak z waty, bo tamtej nie czułam. Tom w porę to zauważył i... wziął mnie na ręce. Było mi okropnie głupio, ale sama bym już nie dała rady.
- Gdzie mieszkasz?- zapytał.
- Przy Różanej, mały biały dom z czarnym dachem i sadzawką w ogrodzie.- wyszeptałam.
Minęło jakieś pięć minut.
- Mer, to tu? Mer? MER!!!
Straciła przytomność.
*
Chłopak wybrał dom najbardziej zbliżony do opisu i bez zastanowienia wszedł do środka. Na korytarzu spotkał ciocię Kim, która momentalnie zbladła.
- Tędy, tędy- powiedziała wskazując na pokój Mer.
Tom położył dziewczynę na łóżku, a sam wykręcił numer na pogotowie telefonem stacjonarnym.
- ... Dobrze. Tak. Tom Blueberry. Do widzenia.
Odłożył słuchawkę i usiadł przy łóżku na pufie, gdzie wcześniej siedział Dan.
Karetka przyjechała po dwóch minutach.Sterylnie białe ściany przyprawiały o bardzo dziwaczny humor. W końcu odezwała się ciocia Kim.
- Tom, tak? Nawet nie wiesz, jak bardzo ci dziękuję. Jesteś na prawdę dzielny.
- Zrobiłem to, co należało- mimowolnie lekko się uśmiechnął.
Zza drzwi wychyliła się półłysina lekarza.
- Rany są bardzo głębokie- mówił smutno- ten pies przeciął bardzo ważną żyłę, co spowodowało krwotok, który udało się zatamować. Niestety zwierzę mogło mieć wściekliznę i trzeba będzie zrobić badania. Mer jest na razie w stanie śpiączki i będzie w stanie przyjąć odwiedziny dopiero jutro.
- Dobrze, bardzo dziękujemy, do zobaczenia.
-Do zobaczenia
CZYTASZ
Smutny los Mer
RandomMer jest czternastolatką, którą spotkała ogromna tragedia. W nowej szkole poznaje znajomych, którzy już na wstępie ją zdradzają. Jaką rolę odegra Dan? Czy Mer pogodzi się z Livią i Tomem? Czy ,,przyjaźń" z Annabeth coś wniesie? Śledźcie ich losy na...