Josefina przygarnęła pod swe skrzydła Carmen, to biedne pisklę, które czuło się tak, jakby wypadło nagle ze swojego gniazda. Oddała wnuczce nawet własną sypialnię, bo ta na razie nie chciała wracać do rodziców, którymi przynajmniej pozostawali w jej aktach i świadomości osób postronnych. Josefina zaś na pewien czas wyniosła się do pokoju swego małżonka, a tam zaczęła wprowadzać żelazne zasady; zakazała Héctorowi palić w tamtym miejscu, szturchała go za każdym razem, gdy tylko zaczął chrapać oraz nakazała gasić lampkę, gdy tylko wysunie takie żądanie. Álvarez miał dość. Przeklinał, że na stare lata jeszcze mu tylko żony we własnym łóżku brakowało.
Carmen nie chciała rozmawiać z rodzicami, jeszcze nie. Całe dnie leżała w rzeźbionym łożu babci Josefiny, rozmyślając nad tym, co się wydarzyło. Nie spodziewała się, że babcia usprawiedliwi czyny swego syna i synowej, zwłaszcza synowej! Przecież ona nigdy nie ukrywała, że nie lubi Any. Tymczasem wprost przyznała, że gdyby nie obawiali się jej nieprzewidywalnej natury, cała ta farsa nigdy by się nie wydarzyła. Nie pamiętała, aby seniorka uczyniła wcześniej coś podobnego. Gdyby to był dziadek Héctor, on zwykł przypisywać sobie wszelkie winy, by ktoś inny uniknął nieprzyjemności; na przykład dawno temu ogłosił, że to on przez nieuwagę zniszczył latawiec Nicolása, choć uczyniła to w złości Virtudes. Babcia nie była skora do podobnych poświęceń.
Gdy nadeszła wiadomość od Estebana Reyesa, Carmen zgodziła się z nim spotkać. Pamiętała, że tamtego wieczoru, gdy jej świat nagle runął, chciał z nią pomówić. Może pragnie się pożegnać? Przecież w Barcelonie miał stałą pracę, już i tak zadziwiająco sporo czasu spędził w Madrycie. Poza tym ciekawiło ją to, czy odnalazł w Alcañices Olivię Montaner. Miała nadzieję, że jego podróż się powiodła. Z tą myślą opuściła w końcu pokój babci. Mężczyzna miał na nią czekać przy wiadomym oleandrze.
— Zapomniałam to panu oddać. — Podała mu portrecik Enriquety, który przekazał jej ostatnim razem w oranżerii.
— Nic panienka nie dostrzega?
— Nie rozumiem.
— Ten portret, przecież doskonale widać na nim, że ona, Enriqueta, że ty... jesteście takie podobne... — wyrzucił, gubiąc sens swej wypowiedzi.
Gdyby pewne sprawy nie zaszły wystarczająco daleko, nigdy nie zdobyłby się na podobną odwagę. Przyjrzał się Carmen, swej córce. Zupełnie, jakby cofnął się w czasie i spotkał pod oleandrem swą ukochaną. Westchnął w duchu. Należało w końcu odkryć wszystkie karty tej gry kłamstw i pozorów.
— To Enriqueta Montaner była twoją prawdziwą matką.
— Co pan mówi... — wyrwało się z niewieścich ust. Cofnęła się, gdy Reyes chciał pochwycić jej dłonie. — To nieprawda...
Zerknęła na krzyż, na wyryte w drewnie personalia. Dzień, w którym pierwszy raz przyszła tutaj jako mała dziewczynka, dokładnie odmalował się w jej pamięci. Musisz dbać o ten grób, Carmen. Kiedyś umrę i tylko ty będziesz o nim pamiętać, powiedział jej wtedy ojciec. Virtudes w podobnej sytuacji zapewne zaczęłaby zadawać wiele pytań, lecz ona nie była taka jak ona. Pokiwała tylko główką i czyniła to, o co ją poproszono.
— Och! — krzyknęła Carmen, a jej głos rozniósł się echem po pobliskiej polanie. — To dlatego tata mnie tu zabierał. Nauczył mnie pielęgnować tę mogiłę. Wszystkie te modlitwy... za moją matkę... — Urwane, nieskładne zdania wychodziły z jej drżącego gardła. Oddalała się coraz bardziej, aż w końcu stanęła na krawędzi wzniesienia. Spojrzała wtedy na Estebana uważnie. — Pan kochał Enriquetę. Pan... jest moim... ojcem — wydusiła z trudem.
Ogarniała ją słabość. Ciało miękło, a kości szkieletu zdawały przenikać włókna mięśni. To było dla niej zbyt wiele. I nawet jeżeli przemknęło jej przez myśl, że przynajmniej dowiedziała się, komu zawdzięcza życie, to nie czuła się gotowa na to odkrycie.
CZYTASZ
PoWinności
Historia CortaKolejne pokolenie Álvarezów dorasta niczym młody pęd winorośli. Carmen powoli więdnie w oczekiwaniu na powrót ukochanego z wojny. Niespodziewanie w jej życiu pojawia się ktoś z jej przeszłości, który wie coś, co może zburzyć jej dotychczasowy świat...