5. Przeklęta lista

167 10 3
                                    

Przeklinałem się za bycie rannym ptaszkiem.

Nastawianie budzika spokojnie mogłem sobie odpuścić, o czwartej trzydzieści bowiem przewracałem się z boku na bok, prosząc jakąkolwiek wyższą siłę, aby pozwoliła mi zmrużyć oczy jeszcze chociaż na chwilę. Bezskutecznie. Sukcesywnie pozbywałem się resztek wiary.

Wybiła szósta, kiedy byłem już po dwóch kawach i trzech papierosach. Zdążyłem także kilka razy zmienić koncepcję na swój strój do pracy. Ostatecznie zostałem przy czarnych jeansach oraz ciemnogranatowym swetrze z dekoltem w serek narzuconym na białą koszulę. Prezentowałem się na tyle elegancko, na ile według mnie wymagała sytuacja. Miałem ogromną nadzieję, że poprawnie ją zinterpretowałem.

Chodziłem w kółko po mieszkaniu zasnutym częściową ciemnością. Nie sądziłem, by którykolwiek z domowników miał zamiar obudzić się w najbliższych godzinach, toteż zostałem sam pośród absolutnej ciszy zanieczyszczonej jedynie moimi myślami. I cholernym stresem, którego nawet nikotyna nie potrafiła rozładować, a przez który nie byłem w stanie przełknąć choćby kęsa.

Wiele razy wcześniej odbywałem pierwszy dzień w nowej pracy, nie potrafiłem więc zrozumieć, co ubzdurał sobie mój poplątany umysł. Czułem się, jakbym w każdej chwili mógł zacząć widzieć dźwięki i słyszeć obrazy. Sekundy nerwowego krążenia dzieliły mnie od zwariowania.

Prewencyjnie, zdecydowałem się odbyć podróż do mojego nowego miejsca pracy na piechotę, gdyż trafienie do wariatkowa było ostatnią rzeczą, jaką pragnąłem. Czekał mnie półtoragodzinny spacer, jednak zupełnie mi to nie przeszkadzało, a brak opadów zakrawał na nutę entuzjazmu.

Całe szczęście, mój pomysł na rozładowanie stresu podziałał. Pomijając fakt, iż nawet z przystankiem w postaci odwiedzenia sklepu w celu uzupełnienia zapasów fajek, dotarłem na miejsce ponad pół godziny przed rozpoczęciem zmiany.

Drzwi nie ustępowały, toteż znów zostałem postawiony w sytuacji niecierpliwego oczekiwania. Westchnąwszy, odpaliłem papierosa, licząc na zabicie czasu. Kochałem swoje życie, było tak słodkie, jak posmak na moim języku po zaciągnięciu się dymem.

Stałem jak słup, obserwując ulicę, kiedy dostrzegłem znajomą postać zmierzającą w moim kierunku. Po kilku jej krokach byłem już pewien, że patrzę na Chloe Clinton. Kobieta, tak jak jej mąż, nie spuszczała z tonu w kwestii wyglądu. Miała na sobie komplet składający się z ołówkowej spódnicy oraz marynarki. Kroczyła zgrabnym krokiem, a na zgięciu jej łokcia wisiała skórzana torebka. Z daleka dało się dostrzec lejące się niemal do jej ramienia, błyszczące kolczyki. Może jednak nie potraktowałem sytuacji wystarczająco poważnie?

– Dzień dobry, Milesie. Miło cię widzieć – przywitała się, posyłając mi promienny i, o dziwo, wyglądający na szczery uśmiech.

– Dzień dobry. Panią również – odparłem, siląc się na odpowiedzenie jej równie radosnym uśmiechem.

– Wydaje mi się, że przeszliśmy już na ty. I tak już wszystko przypomina mi, że się starzeję – westchnęła, przyglądając mi się uważnie.

– Tak, przepraszam – rzuciłem z dozą speszenia.

Podpadnięcie komukolwiek o nazwisku Clinton mijało się z moimi celami. Byłem sekundę od zaczęcia plucia sobie w brodę, kiedy wargi Chloe ponownie rozciągnął piękny uśmiech. W duszy odetchnąłem z ulgą.

– Nie zaczynasz trochę później? – zapytała, subtelnie zmieniając temat.

Cudownie, teraz miałem wyjść na nadgorliwego i napalonego na tę robotę niczym szczerbaty na suchary. Odhaczyłem kolejną pozycję na swojej liście ironicznych marzeń.

The temptation of loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz